Ruska
Delicja
Siedząc przy
biurku w swoim pokoju zajmowałam się tą nieciekawą stroną posiadania stajni, a
mianowicie wypełniałam bardzo ważne papierki z rozliczeniami i sprawdzałam czy
bilans się zgadza. Raz po raz ziewałam starając się powstrzymać senność, a przy
takiej ilości cyferek i urzędowej
pisaniny nie było to łatwe. Trochę wkurzona stukałam w kalkulator, który ciągle
robił mi na złość.
- No działaj! Słyszysz?! – warknęłam ze złością.
- Słyszy, ale jest złośliwy... – powiedział Ray, którego
najwyraźniej obudziły moje komentarze pod adresem wrednego urządzenia. – Daj mu
już spokój, Oli.
- Nie mogę... Jeśli tego nie załatwię, to jutro rano sobie nie
pojeżdżę.
- Akurat wstaniesz – zakpił niechętnie podchodząc do blatu
zawalonego karkami wszelkiej maści.
Zamknął teczkę, którą starałam się ogarnąć i mimo moich protestów
położył ją na wielkiej szafie.
- Nienawidzę cię, wiesz? – popatrzyłam nie niego z chęcią mordu w
oczach, ale w rzeczywistości cieszyłam się z dobrego pretekstu na jutrzejsze
„czemu to jeszcze nie jest zrobione?!”. Bo moje kochanie mi zabroniło. I
pięknie.
- Coś mi się zdaje, że potrzebujesz wakacji – szepnął przytulając
mnie.
- Nie mam czasu na wakacje...
- Jutro zabiorę cię na misje. Musze lecieć gdzieś w okolice Morza
Czarnego, zostawię cię w jakimś ładnym miejscu i wieczorkiem odbiorę. A za parę
tygodni polecimy gdzie na dłużej i weźmiemy Sky...
- Właśnie – Sky, musi iść jutro do szkoły i kto ją zawiezie?
- Val?
- Myślałam, że ją kochasz – zadrwiłam. – To trochę jak wynajęcie
mordercy, wiesz? Widziałeś jak ona jeździ?
- No dobra, to ktokolwiek inny. Vienne?
- Dobra, Vienne może być. Jeśli się zgodzi to ja też.
- O, dzięki ci łaskawa pani...
- Przestań, wiesz o co mi chodzi.
Nie mogę sobie tak z dnia na dzień lecieć gdzieś tam.
- Możesz – mruknął i przytulił się do mnie.
*Następnego dnia*
Siedziałam w samochodzie zaparkowanym z brzegu płyty malutkiego
lotniska. Niemal od razu zauważyłam myśliwiec z logiem Tarczy na skrzydłach.
Rayan rozmawiał z grubym osobnikiem w garniturze kilkanaście metrów dalej.
Wkrótce uścisnęli sobie dłonie, a facet podał mu niedużą walizkę. Chłopak
wrócił do mnie i uruchomił silnik.
- Zostawię auto w garażu i lecimy na Krym.
- Serio? To zadzwonię do Detalli i...
- Nie tak szybko, skarbie. Zostawię cię w Orlyne, możesz sobie
pojechać busem na plaże w Foros, ale do Winter Mist nie dojedziesz. Poza tym
masz być niewidzialna.
- Ale chociaż... – ponownie zabrałam głos, ale popatrzył na mnie na
tyle znacząco, że natychmiast zamilkłam.
- No już dobra... Tak w ogóle to co za misja? – zapytałam od
niechcenia.
- Mam ci zdradzać utajnione informacje rządowe? – zapytał
rozbawiony i zatrzymał się przed sporym blaszanym budynkiem, czekając aż
pracownik otworzy wrota. – Jeśli nawet to o tym nie chciałabyś wiedzieć, Oli.
Uwinę się dość szybko.
- Okey...
*5 godzin później*
Jak obiecał – tak zrobił. Zostawił mnie w niedużej miejscowości i
„radź sobie sama”. W sumie mi to odpowiadało, ale czułabym się pewniej mając tu
jakąś bratnią duszę lub gdybym chociaż orientowała się w terenie... Ale nic.
Poprawiłam jeansy i dzielnie ruszyłam przed siebie jedną z głównych ulic.
Przyrzekłam, że nie będę dzwonić do stajni, ale ciągle zerkałam na wyświetlacz
w poszukiwaniu ikonki z kopertą. Jednak nie pojawiała się. Nawet wtedy gdy
wyszłam na psutą uliczkę, gdzie domy występowały już z rzadka, a w krajobrazie
przeważały łąki. Popatrzyłam w prawo i zatkało mnie tak mocno, że stanęłam jak
wryta i z zachwyconym uśmiechem wgapiałam się w ogromną dolinę. W tle widziałam
góry, tak majestatyczne, jak tylko można to sobie wyobrazić. Tam było po prostu
przepięknie. Właściwie to złe słowo. Bajecznie! Ale nawet to nie oddawało uroku
tego miejsca.
- Nie wierzę... – szepnęłam widząc niedużą tabliczkę z napisem „NA
SPRZEDAŻ”, która była wbita w ziemie mniej więcej w połowie drogi do łąki.
Kiedy mogłam się już ruszyć z miejsca, podeszłam tam i wpisałam
sobie numer telefonu podany na kawałku blachy. Rozejrzałam się i z zaskoczeniem
przyjęłam widok stodoły znajdującej się obok ściany lasu. Zbliżałam się i z
każdą chwilą widziałam coraz więcej zabudowań, na niedużym wzniesieniu stał
piętrowy domek, a dalej jeszcze dwa podłużne budynki. Wszystko było mocno
zaniedbane, nadające się tylko i wyłącznie do gruntownego remontu. Stanęłam
przed ogromnym, drewnianym gmachem. Całkiem spontanicznie pomyślałam o tym, że
idealnie nadawał by się na halę... Obeszłam budowlę z każdej strony i ruszyłam
dalej. Piaskowa alejka zaprowadziła mnie do domu. Wyglądał ślicznie, choć dach
załamał się do środka, a obecności okien praktycznie nie stwierdziłam. Wielkim
uśmiechem skwitowałam swoje odkrycie, iż owymi dwoma budynkami za stodołą były
stajnie! Murowane dwunastoboksowe stajnie! Wrota w kawałkach leżały kilka metrów
od wejścia, więc swobodnie mogłam wślizgnąć się do środka i obejrzeć sobie
wnętrze. Wzdrygnęłam się na widok ogromnej pajęczyny w kącie i niepewnie
przystanęłam rozglądając się w trochę gorszym nastroju. „Byłoby sporo do
poprawy...” – przeszło mi przez myśl, a potem wyszłam z budynku i skierowałam
się na pobliski pagórek. Takich widoków nie uświadczyłam już dawno. Może tereny
Rosewood w Kalifornii mogłyby konkurować z tymi krajobrazami, jednak w
ostatecznym rozrachunku przegrałyby z kretesem. Na takie łąki konie wbiegałyby
z niepohamowaną radością! Wystarczy popatrzeć na te doliny i uśmiech sam
wskakuje na twarz. Gdzieniegdzie znajdowały się mniejsze lub większe padoki,
może niektóre z nich służyły za place do jazdy? Usiadłam na króciutkim murku,
który służył na barierki na moście. Pod nim przepływał strumyk, biegnący w
stronę pastwisk. Wyjęłam komórkę i długo patrzyłam na numer zapisany pół
godziny wcześniej...
- Zaraz zrobię coś głupiego... – powiedziałam cichutko. – Jeśli
ktoś chce mnie powstrzymać, ma jeszcze całe trzy sekundy... – dodałam jeszcze
ciszej rozglądając się z niewinną miną, a potem uśmiechnęłam się i nacisnęłam
zieloną słuchawkę.
- Tom Jaszczuk, słucham? – odezwał się niski głos, co ważniejsze –
po angielsku. Bałam się, że nie będę potrafiła dogadać się z właścicielem.
- Dzień dobry – zaczęłam – dzwonię w sprawie tego gospodarstwa w
dolinie. Na tablicy znajdował się ten numer, a ja... jestem zainteresowana
kupnem.
- Naprawdę? – zdziwił się. -
Świetnie! Wie pani, dwadzieścia lat minęło od śmierci mamy, a
interesantów trzech było zaledwie... Żaden w końcu się nie namyślił i stoi to
takie... Niszczeje... A szkoda, kiedyś ładnie było i ludzi dużo przychodziło.
Turyści. Potem na dole się turystyka zrobiła i o, koniec. Mateńka na zdrowiu podupadła,
koniki posprzedawała... Tak... Tak to było...
- Jestem na miejscu i wszystko dokładnie sobie obejrzałam –
powiedziałam szybko, czując, że zaraz ponownie podejmie opowieść. – Chciałabym
wiedzieć jak stoimy cenowo...
- A pani się tam podoba?
- A jakże, podoba się.
- I co by pani sobie tam chciała robić?
- Chciałabym tu zamieszkać. Moje konie byłyby szczęśliwe. Tak jak
rodzina i przyjaciele. To miejsce ma swoją historie, nie chce by zostało
zapomniane. Stadnina zasługuje na drugą szanse i... dlaczego to ja nie mogłabym
spróbować? Może to szalone, ale chcę tu być – powiedziałam nie bardzo myśląc
nad swoimi słowami. Patrzyłam na las i łąkę...
- Wie pani, ja pani to dam za minimum. W rublach, dolarach? Pani
nietutejsza...
- W dolarach.
- Sto dwadzieścia tysięcy. Dobrze będzie?
- Bardzo dobrze – powiedziałam trochę zdziwiona. Może to, że tak
mocno zakochałam się w tym moim raju trochę mnie zaślepiło i stan zabudowań był
gorszy niż myślałam... Ale trudno! – Świetnie! Bardzo się cieszę!
- Pani podejdzie do firmy, co? Tu, w Orlyne, przy głównej ulicy
mamy zakład stolarskie. Jak pani będzie chciała mebelki do domku to zapraszam
także.
- Dobrze, będę za kwadrans. Dziękuję.
Przeszczęśliwa schowałam telefon i podskoczyłam z radości.
Dziarsko ruszyłam w stronę miasta i mniej więcej po wejściu na asfaltową drogę
zdałam sobie sprawę, że zadziałałam troszeczkę zbyt impulsywnie. Co jakiś czas
zwalniałam myśląc o mojej głupocie, a potem nagle przyspieszałam z wesołym
uśmiechem zastanawiając się nad tym, jak pięknie będzie mi się tu żyło.
Szybko odnalazłam warsztat i weszłam przez otwarte wrota pukając i
rozglądając się po sporym pomieszczeniu z mnóstwem wszelkich desek, mebli i
narzędzi. Przy dwóch mocarnych stołach siedzieli starsi mężczyźni w
pobrudzonych fartuchach. Jeden tarł małe pudełeczko papierem ściernym,
natomiast drugi przeglądał stosik kartek i skinął głową, witając się ze mną.
- Witam, witam, panią dobrodziejkę. Tu mam umowę, pani sobie
poczyta, powie czy wszystko w porządku. Tam jest krzesełeczko, ja tu się zajmę
pracą póki co.
Dokładnie przejrzałam umowę, nie jestem prawnikiem, ale już kilka
razy kupowałam stajnie i wiem jak to ma wyglądać. Wszystko było jak najbardziej
poprawnie, więc poprosiłam o długopis. Dokonaliśmy transakcji, czek wystawiony,
herbatka wypita. Trochę pogadaliśmy. Także z żoną pana Toma, która okazała się
być niesamowicie miłą kobietą. Już obiecała tradycyjne wypieki, kiedy tylko się
wprowadzimy. Niestety remont zajmie przynajmniej kilka miesięcy... Pani
Jaszczuk zaproponowała, że oprowadzi mnie po mieści, na co chętnie przystałam.
Minęło kilka godzin, gdy wróciłyśmy do ”firmy” jak to ciągle
akcentował jej mąż i załapałam się na kolację, którą w pewnym sensie pomagałam
przyrządzić. Obrałam ziemniaki. Razem z ich nastoletnim synem jedliśmy pyszne
żarkoje, już kocham tutejszą kuchnię... Kiedy po posiłku usiedliśmy w
przytulnym salonie, gdzie mogłam posłuchać ciekawych opowieści. Chociaż wszyscy
nieźle mówili po angielsku to jednak mieliśmy drobne problemy z komunikacją,
ale z pomocą energicznej gestykulacji jakoś sobie radziliśmy. Dostałam sms’s od
Raya, który pytał gdzie zawędrowałam i skąd ma mnie odebrać. Odpisałam, żeby
szukał mnie tam gdzie swój największy skarb zostawił. Miałam jeszcze 20 minut,
więc pokazałam im zdjęcia koni, które miałam w telefonie. Byli szczęśliwi
niemal tak samo jak ja. Kiedy dotarłam na miejsce spotkania jeszcze go nie
było, więc przysiadłam na ławeczce i patrzyłam na chmury. Kilka minut później
czarne audi zaparkował tuż obok, Ray wyszedł z niego i podszedł całując mnie na
powitanie. Popatrzyłam na niego z miną szczeniaczka.
- Co zrobiłaś? – zapytał trochę rozbawiony.
- Kupiłam coś...
- Co kupiłaś...?
- Starą stajnie... – wyznałam przygryzając wargę i zerkając na
niego z niecierpliwością. - Ale tanio. I może na pierwszy rzut oka jest...
zrujnowana... Ale mam jeszcze sporo pieniędzy na remont i...
Bez słowa przytulił mnie, a potem z uśmiechem popatrzył mi w oczy.
- Jestem z ciebie dumny – szepnął powodując, że mimowolnie
uśmiechnęłam się. Ciężko opisać to co czułam, tak wielkie szczęście i
ekscytacje. Ale wiedziałam, że lekko nie będzie. Jakoś sobie poradzimy... –
Chodź, pojedziemy tam i mi wszystko pokażesz.
Wsiedliśmy do auta, a gdy dojechał na miejsce bez ani jednej
wskazówki zdałam sobie sprawę, że nie znalazłam się tam przypadkiem.
- Stąd nie jeżdżą żadne busy do Foros, prawda?
Uśmiechnął się zadziornie, a ja pokiwałam głową z cichym śmiechem.
- Nienawidzę cię. – Pokiwałam głową z cichym śmiechem.
Obejrzeliśmy wszyściutko tak dokładnie jak się dało. Zaczęliśmy
planować i pokłóciliśmy się przy tym przynajmniej cztery razy, ale przechodziło
nam po minucie. W końcu mieliśmy pełną, bajeczną wizję Stark Stable. Podobała
mi się ta nazwa. Postanowiliśmy nazywać ją Stark’s. Nasz dom trzymał miano
„szałas”, bo Ray stwierdził, że nic nie da się z nim zrobić i już zawsze będzie
przypominał ruderę, ale ja już mu pokażę. Tutaj będzie mój raj na ziemi...
*Delicious Stable, 23:03*
Wróciliśmy po jedenstaej starając się być jak najciszej. Kiedy
tylko przekroczyliśmy próg zorientowałam się, że w salonie ryczy telewizor,
więc nie wszyscy śpią. Trochę niepewnie weszłam do pomieszczenia i uśmiechnęłam
się do Delicji oglądającej jakiś film z Nickiem. Czas na rozmowę...
- Hej Rus co tam? - zapytałam zadowolona.
- Mam sprawę. Wiem, ze to pochopna decyzja, ale zanim wszystko się
ułoży to trochę potrwa... Krótko mówiąc - kupiłam stajnie - powiedziałam. - To
znaczy bardziej stare gospodarstwo, ale są stajnie, jest miejsce na hale i
jeszcze padoki. Kilkanaście hektarów pastwisk... - dodałam i z niepokojem
czekałam na jej reakcję.
- Co?!
- Wstałam szybko przerażona. Jak to dlaczego? Przecież świetnie się nam razem
pracuję? A Ruska wkręcasz mnie prawda?
- No nie tak świetnie jak sądzisz... Przykro mi... Muszę to
wszystko najpierw wyremontować, pozałatwiać parę spraw... Zanim będę mogła się
przenieść minie z pół roku, jak nie więcej... Przepraszam, ze stawiam cię w
takiej sytuacji, ale rano jeszcze nie wiedziałam, że tak bardzo pokocham jakiś
kawałek ziemi...
-
Dlaczego, co ci nie pasuje? Mi się świetnie z tobą dogaduję proszę cię Rus
zostań. - Z małą nadzieję wytarłam łzę w oku.
- Serio chcesz wiedzieć? Nie, lepiej nie, może powinnam, ale to
trochę przykre. Chcę wyjechać, tego jestem pewna. Pamiętasz jak mówiłam ci co
było w czasach Lidera? Teraz dokładnie tak się czuje.
-
Przepraszam nie mogę... - Pobiegłam do pokoju rozpłakana, zamykając za sobą
drzwi.
Smutna popatrzyłam w podłogę, a potem przeniosłam wzrok na Nicka,
który nie za bardzo wiedział co jest grane. Posłał mi trochę wkurzona spojrzenie
i pobiegł za Del.
- Mogło być gorzej - szepnął Ray obejmując mnie ramieniem.
Po
chwili usłyszałam pukanie do drzwi był to Nick i prosił mnie o otworzenie drzwi
ja jednak nie chciałam.
-
Kochanie proszę otwórz. - Powiedział Nick.
- Nie
co chesz?! - Odpowiedziałam smutna
-
Proszę cię.
Po
chwili otworzyłam drzwi po czym wpuściłam Nicka on mnie przytulił i pocieszył.
- To co
pójdziesz teraz do Rus i porozmawiasz z nią?
- Nie,
proszę zostaw mnie teraz samą.
Nick
wyszedł z pokoju i zostałam sama z Nadią która spała.
- I co? - zapytałam chłopaka gdy tylko pojawił się na korytarzu.
Pokiwał głową z widocznym grymasem i zszedł na dół. Zapukałam do drzwi.
- Del? To jeszcze pół roku. Mamy czas. I spróbuj mnie zrozumieć,
bo na razie chyba w ogóle nie zdajesz sobie sprawy z tego co czuje, wiesz? -
powiedziałam cicho.
-
Przepraszam muszę zostać sama proszę idź. - Odparłam ze smutkiem.
Westchnęłam i z Rayem poszłam do siebie.
- Przejdzie jej - powiedział przytulając mnie. - To coś w rodzaju
szoku, przemyśli sobie wszystko i zrozumie,
- Mam nadzieje, nie chce żeby ciągle się tak czuła. Powiemy Sky?
- Myślę, że trzeba poczekać. Za jakiś czas.
Nick
zapukał do pokoju Ruski i Raya.
- Mogę?
- Jasne
wchodź.
- I co
Rus byłaś u Delki?
- Tak.
- I co?
- W ogóle nie chciała rozmawiać. A ty to rozumiesz? Potrafisz jej
wszystko wytłumaczyć?
- Wiesz
to dla niej szok i na pewno bardzo jej smutno znacie się od dziecka i jesteście
przyjaciółkami. Postaw się na jej miejscu.
- Dlatego nie naciskam. Dam jej spokój i spróbuje pogadać jutro,
za parę dni, za tydzień... Dam jej tyle czasu ile potrzebuje, ale w końcu to
ona będzie musiała spróbować mnie zrozumieć. Nie chcę się rozstawać w złości.
-
Dokładnie, bardzo dobrze postępujesz, ja teraz pójdę do niej położę się spać,
może spróbuje jeszcze porozmawiać. Do jutra. - Pożegnał się i poszedł do
pokoju.
- Cześć..
- Będzie dobrze. - Ray pocałował mnie w czoło. - Cokolwiek się
stanie, w końcu wszystko się ułoży.
*Siedem miesięcy później*
Sky wybiegła z samochodu, który nawet jeszcze nie zdążył się zatrzymać i z rozdziawionymi ustami stanęła przed naszym nowym domem. Podeszłam do niej i zerknęłam na padoki, gdzie już od kilku dni przebywały moje ukochane konie. Niestety z wieloma musiałam się rozstać, ale wiedziałam, że nie zapewniłabym im wystarczającej opieki. Z czasem na pewno się to zmieni i dokupię kilka rumaków, oj już ja to wiem.
- Podoba ci się? - zapytałam, choć jej mina zdradzała wszystko.
Rzuciła mi radosne spojrzenie i popędziła do środka prawie zderzając się z Valentine.
- Wszystko gotowe, wiecie? - oznajmiła. - Jak UFO przejmuje dowództwo to wszystko jest zapięte na ostatni guzik - dodała z dumą i odeszła w stronę pastwiska z przewieszonym przez szyję uwiązem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz