piątek, 10 stycznia 2014

Początek...

Ruska
Delicja     

 Siedząc przy biurku w swoim pokoju zajmowałam się tą nieciekawą stroną posiadania stajni, a mianowicie wypełniałam bardzo ważne papierki z rozliczeniami i sprawdzałam czy bilans się zgadza. Raz po raz ziewałam starając się powstrzymać senność, a przy takiej ilości cyferek i  urzędowej pisaniny nie było to łatwe. Trochę wkurzona stukałam w kalkulator, który ciągle robił mi na złość.
- No działaj! Słyszysz?! – warknęłam ze złością.
- Słyszy, ale jest złośliwy... – powiedział Ray, którego najwyraźniej obudziły moje komentarze pod adresem wrednego urządzenia. – Daj mu już spokój, Oli.
- Nie mogę... Jeśli tego nie załatwię, to jutro rano sobie nie pojeżdżę.
- Akurat wstaniesz – zakpił niechętnie podchodząc do blatu zawalonego karkami wszelkiej maści.
Zamknął teczkę, którą starałam się ogarnąć i mimo moich protestów położył ją na wielkiej szafie.
- Nienawidzę cię, wiesz? – popatrzyłam nie niego z chęcią mordu w oczach, ale w rzeczywistości cieszyłam się z dobrego pretekstu na jutrzejsze „czemu to jeszcze nie jest zrobione?!”. Bo moje kochanie mi zabroniło. I pięknie. 
- Coś mi się zdaje, że potrzebujesz wakacji – szepnął przytulając mnie.
- Nie mam czasu na wakacje...
- Jutro zabiorę cię na misje. Musze lecieć gdzieś w okolice Morza Czarnego, zostawię cię w jakimś ładnym miejscu i wieczorkiem odbiorę. A za parę tygodni polecimy gdzie na dłużej i weźmiemy Sky...
- Właśnie – Sky, musi iść jutro do szkoły i kto ją zawiezie?
- Val?
- Myślałam, że ją kochasz – zadrwiłam. – To trochę jak wynajęcie mordercy, wiesz? Widziałeś jak ona jeździ?
- No dobra, to ktokolwiek inny. Vienne?
- Dobra, Vienne może być. Jeśli się zgodzi to ja też.
- O, dzięki ci łaskawa pani... 
- Przestań, wiesz o co mi chodzi.  Nie mogę sobie tak z dnia na dzień lecieć gdzieś tam.
- Możesz – mruknął i przytulił się do mnie.
*Następnego dnia*
Siedziałam w samochodzie zaparkowanym z brzegu płyty malutkiego lotniska. Niemal od razu zauważyłam myśliwiec z logiem Tarczy na skrzydłach. Rayan rozmawiał z grubym osobnikiem w garniturze kilkanaście metrów dalej. Wkrótce uścisnęli sobie dłonie, a facet podał mu niedużą walizkę. Chłopak wrócił do mnie i uruchomił silnik.
- Zostawię auto w garażu i lecimy na Krym.
- Serio? To zadzwonię do Detalli i...
- Nie tak szybko, skarbie. Zostawię cię w Orlyne, możesz sobie pojechać busem na plaże w Foros, ale do Winter Mist nie dojedziesz. Poza tym masz być niewidzialna.
- Ale chociaż... – ponownie zabrałam głos, ale popatrzył na mnie na tyle znacząco, że natychmiast zamilkłam.
- No już dobra... Tak w ogóle to co za misja? – zapytałam od niechcenia.
- Mam ci zdradzać utajnione informacje rządowe? – zapytał rozbawiony i zatrzymał się przed sporym blaszanym budynkiem, czekając aż pracownik otworzy wrota. – Jeśli nawet to o tym nie chciałabyś wiedzieć, Oli. Uwinę się dość szybko. 
- Okey...
*5 godzin później*
Jak obiecał – tak zrobił. Zostawił mnie w niedużej miejscowości i „radź sobie sama”. W sumie mi to odpowiadało, ale czułabym się pewniej mając tu jakąś bratnią duszę lub gdybym chociaż orientowała się w terenie... Ale nic. Poprawiłam jeansy i dzielnie ruszyłam przed siebie jedną z głównych ulic. Przyrzekłam, że nie będę dzwonić do stajni, ale ciągle zerkałam na wyświetlacz w poszukiwaniu ikonki z kopertą. Jednak nie pojawiała się. Nawet wtedy gdy wyszłam na psutą uliczkę, gdzie domy występowały już z rzadka, a w krajobrazie przeważały łąki. Popatrzyłam w prawo i zatkało mnie tak mocno, że stanęłam jak wryta i z zachwyconym uśmiechem wgapiałam się w ogromną dolinę. W tle widziałam góry, tak majestatyczne, jak tylko można to sobie wyobrazić. Tam było po prostu przepięknie. Właściwie to złe słowo. Bajecznie! Ale nawet to nie oddawało uroku tego miejsca.
- Nie wierzę... – szepnęłam widząc niedużą tabliczkę z napisem „NA SPRZEDAŻ”, która była wbita w ziemie mniej więcej w połowie drogi do łąki.
Kiedy mogłam się już ruszyć z miejsca, podeszłam tam i wpisałam sobie numer telefonu podany na kawałku blachy. Rozejrzałam się i z zaskoczeniem przyjęłam widok stodoły znajdującej się obok ściany lasu. Zbliżałam się i z każdą chwilą widziałam coraz więcej zabudowań, na niedużym wzniesieniu stał piętrowy domek, a dalej jeszcze dwa podłużne budynki. Wszystko było mocno zaniedbane, nadające się tylko i wyłącznie do gruntownego remontu. Stanęłam przed ogromnym, drewnianym gmachem. Całkiem spontanicznie pomyślałam o tym, że idealnie nadawał by się na halę... Obeszłam budowlę z każdej strony i ruszyłam dalej. Piaskowa alejka zaprowadziła mnie do domu. Wyglądał ślicznie, choć dach załamał się do środka, a obecności okien praktycznie nie stwierdziłam. Wielkim uśmiechem skwitowałam swoje odkrycie, iż owymi dwoma budynkami za stodołą były stajnie! Murowane dwunastoboksowe stajnie! Wrota w kawałkach leżały kilka metrów od wejścia, więc swobodnie mogłam wślizgnąć się do środka i obejrzeć sobie wnętrze. Wzdrygnęłam się na widok ogromnej pajęczyny w kącie i niepewnie przystanęłam rozglądając się w trochę gorszym nastroju. „Byłoby sporo do poprawy...” – przeszło mi przez myśl, a potem wyszłam z budynku i skierowałam się na pobliski pagórek. Takich widoków nie uświadczyłam już dawno. Może tereny Rosewood w Kalifornii mogłyby konkurować z tymi krajobrazami, jednak w ostatecznym rozrachunku przegrałyby z kretesem. Na takie łąki konie wbiegałyby z niepohamowaną radością! Wystarczy popatrzeć na te doliny i uśmiech sam wskakuje na twarz. Gdzieniegdzie znajdowały się mniejsze lub większe padoki, może niektóre z nich służyły za place do jazdy? Usiadłam na króciutkim murku, który służył na barierki na moście. Pod nim przepływał strumyk, biegnący w stronę pastwisk. Wyjęłam komórkę i długo patrzyłam na numer zapisany pół godziny wcześniej...
- Zaraz zrobię coś głupiego... – powiedziałam cichutko. – Jeśli ktoś chce mnie powstrzymać, ma jeszcze całe trzy sekundy... – dodałam jeszcze ciszej rozglądając się z niewinną miną, a potem uśmiechnęłam się i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Tom Jaszczuk, słucham? – odezwał się niski głos, co ważniejsze – po angielsku. Bałam się, że nie będę potrafiła dogadać się z właścicielem.
- Dzień dobry – zaczęłam – dzwonię w sprawie tego gospodarstwa w dolinie. Na tablicy znajdował się ten numer, a ja... jestem zainteresowana kupnem.
- Naprawdę? – zdziwił się. -  Świetnie! Wie pani, dwadzieścia lat minęło od śmierci mamy, a interesantów trzech było zaledwie... Żaden w końcu się nie namyślił i stoi to takie... Niszczeje... A szkoda, kiedyś ładnie było i ludzi dużo przychodziło. Turyści. Potem na dole się turystyka zrobiła i o, koniec. Mateńka na zdrowiu podupadła, koniki posprzedawała... Tak... Tak to było...
- Jestem na miejscu i wszystko dokładnie sobie obejrzałam – powiedziałam szybko, czując, że zaraz ponownie podejmie opowieść. – Chciałabym wiedzieć jak stoimy cenowo...
- A pani się tam podoba?
- A jakże, podoba się.
- I co by pani sobie tam chciała robić?
- Chciałabym tu zamieszkać. Moje konie byłyby szczęśliwe. Tak jak rodzina i przyjaciele. To miejsce ma swoją historie, nie chce by zostało zapomniane. Stadnina zasługuje na drugą szanse i... dlaczego to ja nie mogłabym spróbować? Może to szalone, ale chcę tu być – powiedziałam nie bardzo myśląc nad swoimi słowami. Patrzyłam na las i łąkę...
- Wie pani, ja pani to dam za minimum. W rublach, dolarach? Pani nietutejsza...
- W dolarach.
- Sto dwadzieścia tysięcy. Dobrze będzie?
- Bardzo dobrze – powiedziałam trochę zdziwiona. Może to, że tak mocno zakochałam się w tym moim raju trochę mnie zaślepiło i stan zabudowań był gorszy niż myślałam... Ale trudno! – Świetnie! Bardzo się cieszę!
- Pani podejdzie do firmy, co? Tu, w Orlyne, przy głównej ulicy mamy zakład stolarskie. Jak pani będzie chciała mebelki do domku to zapraszam także.
- Dobrze, będę za kwadrans. Dziękuję.
Przeszczęśliwa schowałam telefon i podskoczyłam z radości. Dziarsko ruszyłam w stronę miasta i mniej więcej po wejściu na asfaltową drogę zdałam sobie sprawę, że zadziałałam troszeczkę zbyt impulsywnie. Co jakiś czas zwalniałam myśląc o mojej głupocie, a potem nagle przyspieszałam z wesołym uśmiechem zastanawiając się nad tym, jak pięknie będzie mi się tu żyło.
Szybko odnalazłam warsztat i weszłam przez otwarte wrota pukając i rozglądając się po sporym pomieszczeniu z mnóstwem wszelkich desek, mebli i narzędzi. Przy dwóch mocarnych stołach siedzieli starsi mężczyźni w pobrudzonych fartuchach. Jeden tarł małe pudełeczko papierem ściernym, natomiast drugi przeglądał stosik kartek i skinął głową, witając się ze mną.
- Witam, witam, panią dobrodziejkę. Tu mam umowę, pani sobie poczyta, powie czy wszystko w porządku. Tam jest krzesełeczko, ja tu się zajmę pracą póki co.
Dokładnie przejrzałam umowę, nie jestem prawnikiem, ale już kilka razy kupowałam stajnie i wiem jak to ma wyglądać. Wszystko było jak najbardziej poprawnie, więc poprosiłam o długopis. Dokonaliśmy transakcji, czek wystawiony, herbatka wypita. Trochę pogadaliśmy. Także z żoną pana Toma, która okazała się być niesamowicie miłą kobietą. Już obiecała tradycyjne wypieki, kiedy tylko się wprowadzimy. Niestety remont zajmie przynajmniej kilka miesięcy... Pani Jaszczuk zaproponowała, że oprowadzi mnie po mieści, na co chętnie przystałam.
Minęło kilka godzin, gdy wróciłyśmy do ”firmy” jak to ciągle akcentował jej mąż i załapałam się na kolację, którą w pewnym sensie pomagałam przyrządzić. Obrałam ziemniaki. Razem z ich nastoletnim synem jedliśmy pyszne żarkoje, już kocham tutejszą kuchnię... Kiedy po posiłku usiedliśmy w przytulnym salonie, gdzie mogłam posłuchać ciekawych opowieści. Chociaż wszyscy nieźle mówili po angielsku to jednak mieliśmy drobne problemy z komunikacją, ale z pomocą energicznej gestykulacji jakoś sobie radziliśmy. Dostałam sms’s od Raya, który pytał gdzie zawędrowałam i skąd ma mnie odebrać. Odpisałam, żeby szukał mnie tam gdzie swój największy skarb zostawił. Miałam jeszcze 20 minut, więc pokazałam im zdjęcia koni, które miałam w telefonie. Byli szczęśliwi niemal tak samo jak ja. Kiedy dotarłam na miejsce spotkania jeszcze go nie było, więc przysiadłam na ławeczce i patrzyłam na chmury. Kilka minut później czarne audi zaparkował tuż obok, Ray wyszedł z niego i podszedł całując mnie na powitanie. Popatrzyłam na niego z miną szczeniaczka.
- Co zrobiłaś? – zapytał trochę rozbawiony.
- Kupiłam coś...
- Co kupiłaś...?
- Starą stajnie... – wyznałam przygryzając wargę i zerkając na niego z niecierpliwością. - Ale tanio. I może na pierwszy rzut oka jest... zrujnowana... Ale mam jeszcze sporo pieniędzy na remont i...
Bez słowa przytulił mnie, a potem z uśmiechem popatrzył mi w oczy.
- Jestem z ciebie dumny – szepnął powodując, że mimowolnie uśmiechnęłam się. Ciężko opisać to co czułam, tak wielkie szczęście i ekscytacje. Ale wiedziałam, że lekko nie będzie. Jakoś sobie poradzimy... – Chodź, pojedziemy tam i mi wszystko pokażesz.
Wsiedliśmy do auta, a gdy dojechał na miejsce bez ani jednej wskazówki zdałam sobie sprawę, że nie znalazłam się tam przypadkiem.
- Stąd nie jeżdżą żadne busy do Foros, prawda?
Uśmiechnął się zadziornie, a ja pokiwałam głową z cichym śmiechem.
- Nienawidzę cię. – Pokiwałam głową z cichym śmiechem.
Obejrzeliśmy wszyściutko tak dokładnie jak się dało. Zaczęliśmy planować i pokłóciliśmy się przy tym przynajmniej cztery razy, ale przechodziło nam po minucie. W końcu mieliśmy pełną, bajeczną wizję Stark Stable. Podobała mi się ta nazwa. Postanowiliśmy nazywać ją Stark’s. Nasz dom trzymał miano „szałas”, bo Ray stwierdził, że nic nie da się z nim zrobić i już zawsze będzie przypominał ruderę, ale ja już mu pokażę. Tutaj będzie mój raj na ziemi...
*Delicious Stable, 23:03*
Wróciliśmy po jedenstaej starając się być jak najciszej. Kiedy tylko przekroczyliśmy próg zorientowałam się, że w salonie ryczy telewizor, więc nie wszyscy śpią. Trochę niepewnie weszłam do pomieszczenia i uśmiechnęłam się do Delicji oglądającej jakiś film z Nickiem. Czas na rozmowę...
- Hej Rus co tam? - zapytałam zadowolona.                            
- Mam sprawę. Wiem, ze to pochopna decyzja, ale zanim wszystko się ułoży to trochę potrwa... Krótko mówiąc - kupiłam stajnie - powiedziałam. - To znaczy bardziej stare gospodarstwo, ale są stajnie, jest miejsce na hale i jeszcze padoki. Kilkanaście hektarów pastwisk... - dodałam i z niepokojem czekałam na jej reakcję.
- Co?! - Wstałam szybko przerażona. Jak to dlaczego? Przecież świetnie się nam razem pracuję? A Ruska wkręcasz mnie prawda?
- No nie tak świetnie jak sądzisz... Przykro mi... Muszę to wszystko najpierw wyremontować, pozałatwiać parę spraw... Zanim będę mogła się przenieść minie z pół roku, jak nie więcej... Przepraszam, ze stawiam cię w takiej sytuacji, ale rano jeszcze nie wiedziałam, że tak bardzo pokocham jakiś kawałek ziemi...
- Dlaczego, co ci nie pasuje? Mi się świetnie z tobą dogaduję proszę cię Rus zostań. - Z małą nadzieję wytarłam łzę w oku.
- Serio chcesz wiedzieć? Nie, lepiej nie, może powinnam, ale to trochę przykre. Chcę wyjechać, tego jestem pewna. Pamiętasz jak mówiłam ci co było w czasach Lidera? Teraz dokładnie tak się czuje.
- Przepraszam nie mogę... - Pobiegłam do pokoju rozpłakana, zamykając za sobą drzwi.
Smutna popatrzyłam w podłogę, a potem przeniosłam wzrok na Nicka, który nie za bardzo wiedział co jest grane. Posłał mi trochę wkurzona spojrzenie i pobiegł za Del.
- Mogło być gorzej - szepnął Ray obejmując mnie ramieniem.
Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi był to Nick i prosił mnie o otworzenie drzwi ja jednak nie chciałam.
- Kochanie proszę otwórz. - Powiedział Nick.
- Nie co chesz?!  - Odpowiedziałam smutna
- Proszę cię.
Po chwili otworzyłam drzwi po czym wpuściłam Nicka on mnie przytulił i pocieszył.
- To co pójdziesz teraz do Rus i porozmawiasz z nią?
- Nie, proszę zostaw mnie teraz samą.
Nick wyszedł z pokoju i zostałam sama z Nadią która spała.
- I co? - zapytałam chłopaka gdy tylko pojawił się na korytarzu. Pokiwał głową z widocznym grymasem i zszedł na dół. Zapukałam do drzwi.
- Del? To jeszcze pół roku. Mamy czas. I spróbuj mnie zrozumieć, bo na razie chyba w ogóle nie zdajesz sobie sprawy z tego co czuje, wiesz? - powiedziałam cicho.
- Przepraszam muszę zostać sama proszę idź. - Odparłam ze smutkiem.
Westchnęłam i z Rayem poszłam do siebie.
- Przejdzie jej - powiedział przytulając mnie. - To coś w rodzaju szoku, przemyśli sobie wszystko i zrozumie,
- Mam nadzieje, nie chce żeby ciągle się tak czuła. Powiemy Sky?
- Myślę, że trzeba poczekać. Za jakiś czas.
Nick zapukał do pokoju Ruski i Raya.
- Mogę?
- Jasne wchodź.
- I co Rus byłaś u Delki?
- Tak.
- I co?
- W ogóle nie chciała rozmawiać. A ty to rozumiesz? Potrafisz jej wszystko wytłumaczyć?
- Wiesz to dla niej szok i na pewno bardzo jej smutno znacie się od dziecka i jesteście przyjaciółkami. Postaw się na jej miejscu.
- Dlatego nie naciskam. Dam jej spokój i spróbuje pogadać jutro, za parę dni, za tydzień... Dam jej tyle czasu ile potrzebuje, ale w końcu to ona będzie musiała spróbować mnie zrozumieć. Nie chcę się rozstawać w złości.
- Dokładnie, bardzo dobrze postępujesz, ja teraz pójdę do niej położę się spać, może spróbuje jeszcze porozmawiać. Do jutra. - Pożegnał się i poszedł do pokoju.
- Cześć..
- Będzie dobrze. - Ray pocałował mnie w czoło. - Cokolwiek się stanie, w końcu wszystko się ułoży. 
*Siedem miesięcy później*
Sky wybiegła z samochodu, który nawet jeszcze nie zdążył się zatrzymać i z rozdziawionymi ustami stanęła przed naszym nowym domem. Podeszłam do niej i zerknęłam na padoki, gdzie już od kilku dni przebywały moje ukochane konie. Niestety z wieloma musiałam się rozstać, ale wiedziałam, że nie zapewniłabym im wystarczającej opieki. Z czasem na pewno się to zmieni i dokupię kilka rumaków, oj już ja to wiem.
- Podoba ci się? - zapytałam, choć jej mina zdradzała wszystko.
Rzuciła mi radosne spojrzenie i popędziła do środka prawie zderzając się z Valentine. 
- Wszystko gotowe, wiecie? - oznajmiła. - Jak UFO przejmuje dowództwo to wszystko jest zapięte na ostatni guzik - dodała z dumą i odeszła w stronę pastwiska z przewieszonym przez szyję uwiązem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz