Harry & Torunn
Valentine & War Machine
Siedząc na kanapie w salonie przeglądałam jakiś magazyn
jeździecki i raz po raz zerkałam na ekran telewizora. Sky oglądała animowaną
Ligę Sprawiedliwych. Niby kiedyś to lubiłam, ale najwyraźniej mi przeszło. Do
salonu weszła Val i teatralnie westchnęła, siadając obok nas. Postanowiłam to
zignorować, ale gdy powtórzyła manewr odważyłam się zapytać.
- Co jest?
- Nie korci cię żeby wziąć War Machine na trening? Zobaczyć
jak sobie poradzi z Patriotą i Torcią?
- Aha, więc o to chodzi... No w sumie racja. Koniska już się
zapoznały z terenem... A Rudego chyba Harry brał w piątek na tor żeby zobaczył
jak to wygląda. Jak namówisz pana trenera żeby zaszczycił grzbiet Torunn swoją
obecnością to osiodłam sobie Irona. Zgoda?
- Dobra! - krzyknęła uradowana, po czym natychmiast wybiegła
z pomieszczenia.
Sekundę później usłyszałam trzask zamykanych drzwi.
Popołudniowy trening wyścigowy nie jest zły, tym bardziej na moim ulubieńcu.
Obejrzałam kawałek walki w kreskówce, a UFO z powrotem wleciała do domu, prawie
zabijając się na progu.
- Harry wsiądzie! To szykuje sobie Machine’a, tak?
- A to już?...
- No tak, pojedziemy sobie wierzchem.
- Nie pojedziemy bo nie będzie co zbierać. Torunn nie chodzi
w tereny, z resztą mój Karus też nie. Nie nadają się. wyprowadźcie przyczepkę,
oki?
Zacisnęła zęby i pięści, a następnie bez słowa wyszła.
Kolejne dwie minuty obijania się...
Błoga przerwa skończyła się bardzo szybko. Wzięłam kurtkę i
wyruszyłam do stajni ogierów, gdzie przywitało mnie wesołe rżenie kilku panów.
Pogłaskałam Ardiente, po czym podeszłam do Iron Patriota. Przywitałam się z
nim, ale zanim zaczął się dopominać o większą uwagę - poszłam do siodlarni po
sprzęt i szczotki, które ktoś podprowadził ze skrzynki. Dopiero wtedy mogłam go
wymiziać i powiedzieć jak bardzo jest cudowny i kochany. Na kantarku
wyprowadziłam go na zewnątrz i podałam Harry’emu nasz ekwipunek, żeby schować
go do samochodu. Wprowadziłam ogiera do koniowozu, gdzie czekała już Tor. Kiedy
uporaliśmy się z załadunkiem Rudzielca, podnieśliśmy rampę i zabezpieczyliśmy wszystko
jak trzeba. Podróż nie trwała długo, może piętnaście minut lub trochę więcej.
Na torze z trudem siodłaliśmy nasze wierzchowce i rozstępowaliśmy je w ręku, po
czym wskoczyliśmy na ich grzbiety. Wszystkie trzy były mocno przejęte tym,
gdzie się znajdowały. Nerwowo zarzucały głowami i kłusowały w miejscu, błagając
by pozwolono im na bieg.
- Spróbujemy przejechać jedno okrążenie w kłusie -
oświadczył Harry. - Val, prowadzisz. Twój koń jest najbardziej ogarnięty.
UFO skinęła głową i posłusznie zakłusowała. War początkowo
bardzo się wyrywał, ale zdał sobie sprawę, że to bardzo niegrzeczne i starał
się opanować. Wychodziło mu tak sobie, ale intencje miał dobre. Iron
niemiłosiernie mnie denerwował, ale starałam się dusić w sobie wszelkie niecenzuralne
uwagi i ze wzrokiem wbitym w tylnie nogi rudzielca kłusowaliśmy niemal w
złożeniu. Co robiła Torunn mogłam się jedynie domyślać, słysząc dzikie dźwięki dochodzące
zza pleców. Nieładnie i nieskładnie pokonaliśmy jedno, pełniuśkie okrążenie
naszego toru.
- Dobra, bramek nie mamy, więc trzeba będzie startować na
sygnał.
- Już to widzę - szepnęłam rozbawiona wizjami.
- No, ale co robić? Jak się nie ma co się lubi, to wiadomo
co... Kiedy krzyknę “START” to jedziemy do 1000m.
- A nie 1200? - zapytałam.
W razie wątpliwości: jechaliśmy stępem po wolcie.
- Wolałbym żeby to był trening szybkościowy. War jest nowy,
a te dwa razem na dłuższych dystansach tylko sobie krzywdę zrobią jak na razie.
- Jak chcesz. Ok, to co? Na start? - zapytałam pogodnie.
Przytaknął i ustawiliśmy się w rządku. Naszym rumakom
odbiło, a utrzymanie ich w “stój” graniczyło z cudem. Pan trener szybko dał
sygnał do rozpoczęcia biegu i wystrzeliliśmy przed siebie niemal jednocześnie.
War, będący najbliżej bandy, uplasował się nieco z tyłu, przez co mogłam
zbliżyć się tam i wjechać mu przed nos. Torunn zyskała małą przewagę już na starcie. Biegnąc po
trzecim śladzie wyprzedzała nas nie więcej niż o głowę. Kary był trochę zdziwiony
tym, że nie musiał mierzyć się z bramką startową, przez co miał nieco
wolniejszy start. Torunn jak zwykle się popisała i pokazała, że początek jest
jej specjalnością. Rudzielec dopiero się rozpędzał i zbierał siłę na dalszą
część biegu. Jako, że dzisiejszy “spacerek” miał być dość krótki - zebrał się
bardzo szybko i przeszedł na drugi ślad, odsuwając się od wewnętrznej.
Minęliśmy płotek świadczący o pokonaniu przez nas 400 metra, zbliżał się
pierwszy zakręt. Spokojnie weszliśmy na łuk, a zaraz potem War przyspieszył,
powoli zrównując się z Patriotem. Mój kary otrząsnął się już po starcie, więc
stulił uszy wyczuwając rywala i również przyspieszył. Torunn utrzymywała tę
samą pozycję, nie atakowała, ani nie zwalniała. Była czujna, a Harry na pewno
miał w głowie gotowy plan i kilka strategii. Wiedziałam, że jeśli po kolejnym
zakręcie natychmiast nie pozwolę mu zaszaleć to zrobi to Tor, a wtedy nie
zdołamy jej dogonić. Iron również to wiedział i mogłam wyczuć napięcie, które w
nim siedziało. Tymczasem Valentine zaryzykowała i na końcówce krótkiej ściany
dała ogierowi chwilę swobody, by zrównał się z Patriotem, a równocześnie
ustawił się na wysokości szyi klaczy.
Wszyscy uważaliśmy na ten jeden, specjalny moment. Jedyną
szansę, którą mogliśmy wykorzystać. Ostrożnie pokonaliśmy łuk i nagle wystrzeliliśmy
przed siebie z pełną parą. Zanim Harry zdążył pognał Torurnn - Val już
wyprowadziła Machine’a tak, by biegł z nią łeb w łeb. Nie minęła sekunda, a ja
i Iron, ciągle trzymając się bandy, mocno przyspieszyliśmy. Zabawa się
skończyła, przyszedł czas na walkę, którą nasze konie kochały całym sercem. Biegliśmy
równo. Ciągle szybciej i szybciej, i szybciej... Zostało 400 metrów, wkrótce
dystans dzielący nas do mety zmniejszył się o kolejne sto. Wtedy Torunn zaczęła
zyskiwać przewagę, a Karus nie pozostał jej dłużny. Widząc zagrożenie zebrał się
jeszcze bardziej i nakręcił tak bardzo, że nie obchodziło go nic, poza
pokonaniem klaczy. War początkowo trzymał się przy nas. Najpierw przegrywał o
pół długości, potem kolejne pół, aż w końcu Torn ustawiła się na śladzie, po
którym biegł, by być bliżej nas. To doskonale motywowało obydwa konie.
Pojedynek trwał, a do końca pozostało nie więcej niż kilkanaście sekund.
Ostatnie momenty by się zmobilizować i pokazać drugiej parze kto jest lepszy.
Czas by ćwiczyć i nabyć nowe umiejętności. Patriot o mnie zapomniał. Przestał
myśleć o mnie, o świecie, nawet o sobie. Wszystkim czym się zajmował była Tor.
Ciągle trzymali się bardzo blisko. Żadne nie było w stanie wyprzedzić drugiego.
Żadne nie potrafiło się poddać, odpuścić. Zostało 100 metrów, widziałam płotek.
Wszyscy inni także go widzieli. Iron maił dość, był wkurzony. Prawdziwie
wkurzony na klacz, która śmiała z nim zadrzeć! Znalazł w sobie ostatnie pokłady
energii i wykrzesał z nich wszyściutko. Pokonał Tor o głowę! Wyciszyliśmy
zmęczone konie i porządnie je wyklepaliśmy.
- Jestem z Ciebie taka dumna! - powiedziałam przytulona do
szyi Karusa.
- Chłopak się spisał - dodał Harry, który kłusował na
niezadowolonej Torunn kilkanaście metrów dalej.
Valentine siedziała cicho i szeptem chwaliła swojego rumaka.
Jestem pewna, że Rudy jeszcze nam wszystkim pokaże. Póki co niekwestionowaną
gwiazdką ochrzciliśmy Irona. Chwilę postępowaliśmy, poczekaliśmy aż konie wyschną
po czym odciążyliśmy je od siodeł i bez komplikacji zapakowaliśmy do przyczepy.
W domu byliśmy jeszcze szybciej, niż jechaliśmy na tor. Prędko zajęliśmy się
wierzchowcami, które zasłużyły na odpoczynek, a później zajęliśmy się sprzętem.
Krótko po tym sami zalegliśmy w “szałasie” czyli domku pracowników, gdzie w
lodówce zawsze czekała zimna cola.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz