poniedziałek, 26 maja 2014

Trening ujeżdżeniowy

Ruska &  Zimowy Żołnierz
Valentine &  Laufey Freeze


Zajrzałam do pokoju Valentine.
- Idziesz w końcu?
- No zaraz, zaraz – opowiedziała, starając się zapleść sobie warkocz. – To mam wziąć Laufey’a? – zapytała w trakcie układanie włosów.
- Myślę, że tak. No bo przy nim Żołnierz nie powinien się tak rzucać…
- On się rzuca przy wszystkich i wszystkim – mruknęła i zabrała z łóżka kask. – Idziemy! – zarządziła znacznie radośniej.
Wyszłyśmy z domu chwilę po siedemnastej. Było już trochę chłodniej, więc większość koni przebywała na pastwisku. W największy upał ściągamy je do boksów.
Z masztalerki zabrałyśmy sprzęt dla naszych wierzchowców, a po drodze wzięłyśmy jeszcze szczotki. Zimowy stał na końcu korytarza, dudnił kopytami w ściany i prychał z wściekłością. Czyli mój aniołek w swojej szczytowej kondycji! ;)
Kiedy zobaczył, że to jak tak tupię na korytarzu – trochę się uspokoił i wbił we mnie zaciekawione spojrzenie. Od kiedy przyjechał do Stark’s dużo z nim pracowałam i koń zaczął mnie akceptować. Troszę schlebiało mi to, że pozwalał się głaskać tylko mnie, ale z drugiej strony nie było to takie dobre. No nic, ważne żeby lubił przynajmniej jedną osobę, a później zaczniemy kombinować z innymi.  Zawiesiłam sobie ekwipunek na drzwiach do boksu i zaczęłam czyścić fryza. Trochę się naburmuszył i zerkał na mnie spod byka, ale generalnie był grzeczny. Powoli nałożyłam na grzbiet czaprak, podkładkę i siodło, potem podpięłam popręg, założyłam ogłowie (mieliśmy małą kłótnię, ale dzieciak szybko odpuścił), a na koniec zawinęłam mu na nogach czarne owijki. Obwąchał je z dezaprobatą, a wtedy pogłaskałam go po łopatce z litościwym uśmiechem.
- Ufo? Gotowa jesteś?! – krzyknęłam w kierunku Valentine, która gdzieś tam dalej szykowała sobie kochanego Laufey’a.
- Tak! – odparła wesoło i odsunęła drzwi na szerz, wyprowadzając ogiera na korytarz. Poszłam jej śladami i już po chwili dociągałyśmy popręgi przed stajnią. Żołnierz nerwowo łypnął na swojego kolegę, a ten spróbował go obwąchać, za co prawie został ugryziony. Skarciłam karego i podprowadziłam go do schodków. Oczywiście chamsko się odsuwał i rył przednim kopytem w ziemi.
- Bucky! – warknęłam, a potem wzięłam głęboki oddech i dałam mu znać, że będziemy podchodzić do tych głupich schodów  tak długo, dopóki się nie nauczy. Potrafię być uparta, a Żołnierz całkiem niedawno zdał sobie sprawę, że nawet bardziej od niego. Za czwartym razem pozwolił mi na siebie wsiąść, chociaż ciągle coś mu nie pasowało. Jechaliśmy stępem za Laufey’em, a Zimowy wciąż próbował mi wyrywać wodze. Mamy za sobą kilka jazd, ale on zawsze próbuje tych samych sztuczek.
- Plac czy hala?
- Hala zajęta, zapomniałaś?
- Jak to jest, że kiedy my jeździmy, to zawsze jest zajęte… - mruknęła bardziej do siebie i docisnęła łydki do boków hanowera, by ten nieco przyspieszył.
Raz dwa dojechałyśmy na duży prostokątny maneż. Przeszkody zostały sprzątnięte, a do ogrodzenia poprzybijano literki z czworoboku, w odpowiednich miejscach.
Rozjechałyśmy się w różnych kierunkach. Żołnierz naturalnie przystąpił do intensywnego testowania mnie, ale zrozumiałam jak działa i nie dawałam się oszukać. Freeze szedł trochę leniwie, więc Val próbowała zachęcić go do współpracy przez różne ćwiczenia typu wolty. Ogier odrobinę się ożywił i fajnie wykonywał kółka, zmiany kierunku oraz zatrzymania. Ja na początek pojechałam pełne okrążenie żwawym stępem, aby rozwiązać pierwszą kwestię – dowództwo w naszej dwuosobowej ekipie. Kiedy kary zrozumiał, że na razie nie ma co liczyć na wygraną – zaczął szukać kontaktu. Ładnie wyginał się na łukach i uważał na każdy sygnał, jaki do niego wysyłałam. Bardzo szybko mi się złożył i aktywnie pracował zadem. Kręciliśmy wolty różnej wielkości, a także ósemki i wężyki. Tych ostatnich Zimowy nie lubił najbardziej, ale był skory próbować.
Laufey się rozbudził i efektywnie przyspieszał na krótkich ścianach, za to na długich zbierał się i nabierał tempa. Później Val zatrzymała go na środku i ćwiczyła zwroty na zadzie. Były bardzo ładne. Natomiast te na przodzie wymagały korekty i amazonka postanowiła się tym zająć. Powtórzyli ćwiczenie kilka razy i przeszli do dalszej części treningu – zakłusowania.
Ja także stwierdziłam, że stępa już dość. Minęło około 10 minut. Ustawiłam sobie Żołnierza na ścianie i wypchnęłam go do szybszego chodu, którym ruszył trochę zbyt energicznie, jednak moje drobne upomnienie przywróciło mu wcześniejszy nastrój. Był nadzwyczaj grzeczny i strasznie się z tego powodu cieszyłam. Skupiłam się na rozgrzaniu go, więc po prostu kłusowaliśmy po pierwszym śladzie, jednak często zmienialiśmy prędkość. Na długich ścianach poruszaliśmy się kłusem mocno wyciągniętym, na krótkich zebranym, a potem odwrotnie, po zmianie kierunku.
Tymczasem Valentine uskuteczniała ósemki w kłusie, a później przeszła do robienia przekątnych i połwolt. Dużo ćwiczyłyśmy na takich figurach, a potem, jak na komendę, zwolniłyśmy do stępa. Nadeszła pora na pracę nad płynnością przejść między chodami. No to wio! Żołnierzowi całkiem się to podobało, Laufey’owi średnio, ale nasz osiołek mimo wszystko zachowywał się wspaniale. Był niesamowicie grzeczny i posłuszny. Reagował na najdrobniejszy sygnał i fajnie zgrał się z Val.
Obydwa konie dobrze radziły sobie z ćwiczeniami, Freeze miał jakieś dwa zawahania przy zatrzymaniu z kłusa, ale szybko zrozumiał o co chodzi.
Dla odprężenia porobiliśmy sobie jeszcze jakieś większe wolty i ósemki na całej długości, a potem ponownie zwolniliśmy do stępa, by odsapnąć i podciągnąć popręg przez galopem.
Oddałyśmy koniom wodze, by mogły wyciągnąć łby. Żołnierz był zbyt zaabsorbowany mierzeniem wzrokiem swojego kolegi, by wykonać to, co zrobiłby każdy inny koń. Żeby nie kusić losu, miałam zagalopować pierwsza, podczas, gdy Val stepowała sobie z boku.
Delikatnie zebrałam wodze, docisnęłam łydki i wypchnęłam ogiera. Ten bezpardonowo wyrwał się naprzód, wysoko podnosząc głowę. Natychmiast zareagowałam i go zwolniłam. Za drugim razem poszło nam znacznie lepiej, Żołnierz zagalopował płynniej, a dalej poruszał się stałym tempem. Po dwóch okrążeniach zmieniliśmy kierunek, a po kolejnych dwóch – zostaliśmy na połowie placu. Tam zrobiliśmy dużą woltę i wykonaliśmy lotną. NA drugą nogę taka sama wolta, co poprzednio. Zwolniłam do kłusa, by dać pole co popisu Laufey’owi.
Ogier pięknie zagalopował i bez najmniejszego problemu udał się tam, gdzie wskazała amazonka. Kiedy dodała impuls – posłusznie przyspieszył. Po dwóch minutach zmienili kierunek przez perfekcyjną lotną i pokonali pełne okrążenie, po czym zaczęli pracę na dużym kole (połówce placu), podczas gdy ja i Żołnierz kłusowaliśmy na drugim. Kiedy konie się mijały – mój kary rzucał gniademu wrogie spojrzenia, ale wiedział, że nie może pozwolić sobie na nic więcej.
Zagalopowałam, aby popracować nad eleganckim wygięciem. Zacieśnialiśmy woltę, a później łagodnie odbiegaliśmy od środka, zmienialiśmy kierunek i wykonywaliśmy to samo na drugą nogę.
Valentine początkowo robiła to samo, ale szybko przeszła na pierwszy ślad i pokonała jedno okrążenie na luźniejszej wodzy, potem zebrała konia – jedno kółko galopem zebranym – i na nowo zaczęli ćwiczyć przejścia. Podchwyciłam pomysł. Zimowy radził sobie naprawdę nieźle. Z resztą Laufey wcale nie odstawał. A może nawet radził sobie lepiej, bo był grzeczny. Natomiast mój karus od czasu do czasu ponawiał walkę o przywództwo, chociaż myślałam, że dał sobie spokój.
Okazało się, że nie mają najlepszej kondycji, a to, że jest już wieczór, wcale nie znaczy, że nie ma upału. Popociliśmy się i zmęczyliśmy.
- Pomału kończymy, co? – zapytała Valentine, podjeżdżając stępem na bezpieczną odległość.
- Tak, nie mam siły… - mruknęłam i spojrzałam na mokrą szyję Żołnierza. Jeździłyśmy już godzinę.
Postanowiłyśmy porobić po jednym zagalopowaniu i lotnej zmianie nogi, a potem już luźny stępik. Przejście fryza było całkiem, całkiem, a jego towarzysza – bardzo ładne. Zmieniłyśmy kierunek – każda na swojej połowie – i pojechałyśmy po jednym odprężającym okrążeniu galopem. Następnie chwila kłusika na nieco luźniejszej wodzy i stęp… Konie były zrelaksowane jak nigdy. Właściwie całkiem oddałyśmy im wodze, wyciągnęłyśmy nogi ze strzemion i wsłuchiwałyśmy się w cichy stukot oraz parskanie.
Po kilku dobrych minutach – podjechałyśmy do bramki. Wyciągnęłam się żeby ją odłożyć, a Żołnierz chamsko cofnął się i omal nie wypadłam z siodła, w akompaniamencie szaleńczego śmiechu Valci. Spiorunowałam ją spojrzeniem i odsunęłam się, wiedząc, że chce to załatwić sama. Zimowy był z siebie bardzo dumny.
UFO z triumfem otworzyła furtkę i ruszyłyśmy do stajni, w tej samej kolejności, w której jechałyśmy na plac. Zatrzymałyśmy się przed stajnią i zsiadłyśmy. Sprawnie odpięłyśmy popręgi, a potem zaprowadziłyśmy konie do boksów, wcześniej uzgadniając, że pójdziemy z nimi na myjkę. Zostawiłam Żołnierza, a sama poszłam zanieść sprzęt. Laufey obraził się na Val, za to, że oblała go wodą z węża, ale okazywał to tylko ciszą i głupią miną.
- Dobra, teraz nasz karusek – powiedziałam, odprowadzając ich wzrokiem. Pobiegłam w skowronkach do mojego ulubieńca, podpięłam uwiąz do kantara i udaliśmy się na myjkę. Przywiązałam go sobie i odkręciłam wodę. Spokojnie oblałam mu nóżki, trochę się wzdrygnął, ale szybko odzyskał spokój. Był zbyt zmęczony, by się buntować. Stopniowo polewałam coraz wyższe partie ciała, aż w końcu mój koń cały wyglądał jak zmokła kura. Odłożyłam wąż i wcięłam ściągaczkę. Kiedy odwróciłam się by ją odłożyć – zauważyłam Raya, który z niesamowitym zadowoleniem mierzył we mnie owym wężem, a drugą rękę trzymał na kurku.
- Nie odważysz się… - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Odważył się.
Jak gdyby nigdy nic zostałam potraktowana zimnym prysznicem , ale oczywiście się zrewanżowałam i jakimś cudem zabrałam węża, po czym pięknie się odwdzięczyłam. Zimowy dostawał tam małpiego rozumu, bo przecież atakują jego pańcię.
- Nudzę się – powiedział i pocałował mnie.
- Widzę właśnie.
Popatrzyłam na nas z politowaniem. Calusieńcy mokrzy, a koń się śmieje. Wyszliśmy z ogierem na spacer, by wysechł. Gdybym wypuściła go na padok od razu by się wytarzał, jak to on.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz