czwartek, 10 lipca 2014

Trening ujeżdżeniowy

Megan & Bansai
Ruska

Na dworze było tak gorąco, że ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę było wyjście z domu. Przysiadłam sobie w kuchni z laptopem, chcąc zapisać koniska na zawody. Wszystko było by piękne, gdyby nie to, że w połowie roboty wyłączył się internet. Kilka razy rozłączałam się i łączyłam, ale na nic... Nie działało. W końcu wkurzona zatrzasnęłam klapę i prychnęłam, mamrocząc pod nosem coś, czego sama nie byłam w stanie rozszyfrować. Chwilę popatrzyłam na ścianę, a zaraz potem całkowicie zrezygnowana położyłam głowę na stole, czekając na cud. Jednak cud nie nadszedł. Nadszedł Ray.
- Wpadasz w depresje? - zapytał, opierając się o moje krzesło. 
- Mhm - mruknęłam smutno. 
- To chodź. Pomalujemy traktor. 
Podniosłam głowę i przyjrzałam mu się z zaciekawieniem.
- Traktor?
- Stara farba złazi - westchnął i złapał mnie za rękę. - No chodź, humor ci się poprawi.
- O tak, znasz mnie. Kiedy mi smutno maluje trupie czaszki na ciągnikach...  
Ale poszłam. Oczywiście kiedy tylko otworzyliśmy drzwi wylało się na nas gorące powietrze i gdyby nie to, że Rayan wciąż ściskał moją dłoń - poczyniłabym odwrót aż do samej lodówki. Kiedy złorzeczyłam na temperaturę na podwórku nie wiedziałam jeszcze, co zastanę w garażu. Nie dało się oddychać. 
- Wyjedź tym traktorkiem pod drzewa - poprosiłam. 
W tym czasie poszłam po farby, całe szczęście było sporo kolorów, zabrałam też pędzle i wiadro z wodą. 
Nasz pojazd przeszedł metamorfozę. Wyglądał niesamowicie w ośmiu kolorach i przeróżnych wzorkach i napisach. Namalowałam tarczę Kapitana Ameryki na masce, a Ray nietoperki po bokach. 
- Powinniśmy założyć firmę - stwierdziłam, podziwiając nasze dzieło. 
- Racja, ludzie będą się zabijać, żebyśmy przyjęli zlecenie... 
Uśmiechnęłam się i zerknęłam na telefon, a to, co zobaczyłam określiłam głośnym i pełnym niepokoju okrzykiem. Rayan spojrzał na mnie pytająco.
- Miałam ocenić trening Megan i pomóc jej i... szlag, zabije mnie. 
- To leć!
- No lecę, lecę - mruknęłam, otrzepując czapkę z jakichś wiórków. 


***

Wrota do hali były otwarte, więc cichutko wślizgnęłam się do środka. Meg stępowała na Bansai'u, próbując się z nim dogadać. Ostrożnie otworzyłam bramkę w płotku, który oddzielał trybuny od całe reszty. Grzecznie usiadłam na ławeczce, udając, że byłam tam cały czas. Ale czujne oko trenerki natychmiast mnie wychwyciło.
- No i co z tobą, mogłabyś choć raz w życiu się nie spóźnić? - warknęła.
- Przepraszam... Następnym razem będę tu nocować, nie spóźnię się. - Uśmiechnęłam się i machnęłam ręką na znak, że powinna zająć się koniem, a nie mną.
Bansai wyczuł nastrój amazonki i zrobił się trochę nerwowy. Zaczął machać głową, odsuwać się od ściany czy też schodzić z toru i zmienił nastawienie dopiero wtedy, gdy Meg skoncentrowała się na nim. Dawała mu mocniejsze sygnały i mentalnie przekazała, że teraz właśnie Ban jest dla niej najważniejszy. Poruszali się energicznym stępem na dużym kole, a potem wykonali przekątną. Powtórzyli ćwiczenie w drugą stronę, a wtedy zakłusowali. Przejście do szybszego chodu było bardzo naturalne. Megan zależało na rozgrzaniu konia i spuszczeniu z niego części energii, aby w kolejnej fazie treningu był posłuszniejszy. Anglezując pokonała całe okrążenie, a następnie zmieniła kierunek przez przekątną w kłusie pośrednim. Robili mnóstwo ćwiczeń. Począwszy na najprostszych takie jak wolty, zmiany kierunku czy serpentyny, a skończywszy na krótkich ciągach. Amazonka ustawiła sobie ogiera na początku przekątnej i odpowiednio zadziałała pomocami. Bansai otrzymał potrzebne sygnały i wiedział już, co należy zrobić. Miał dziś wyjątkowo dobry nastrój, każdy element wykonywał idealnie.
- Włącz radio! - krzyknęła, a z jej tonu wywnioskowałam, że już się nie złości.
Podeszłam do urządzenia i ustawiłam jedyną stację, której nie zakłócały szumy. 
Bansai kilka razy prychnął, pokręcił uszami, a potem na nowo skupił się na pracy. Meg udoskonalała chody boczne, a ja nie mogłam się napatrzeć jak ten koń się porusza. Doskonale zgrał się z amazonką, potrafił się skupić, jego przejścia były płynne i zwyczajnie piękne, a same chody sprężyste. Oj dobrze zrobiłam, że go kupiłam. ;D
Poćwiczyli jeszcze ustępowania od łydki, a potem ruszyli galopem. Bansai potrzebował dwóch okrążeń dla siebie, a potem był już grzeczny. Megan pilnowała by się nie nudził cały czas prosiła go o wykonywanie różnych ćwiczeń rozluźniających. Pięknie zaangażował zad. 
Podczas wykonywania zmian nogi co dwa takty trochę się zdenerwował. Widziałam, że coś mu się nie podoba, ale dziewczyna pozwoliła mu troszkę odsapnąć. Później było już tylko lepiej. 
Ogier chętnie przeszedł w kontrgalop, a potem zatrzymał się. Meg poklepała go po umięśnionej, czarnej szyi i uśmiechnęła się. 
- Przećwiczymy sobie jakiś program - powiedziała, chyba do mnie, może do siebie, nie wiem...
Oddała mu wodze, a ten natychmiast skorzystał i wyciągnął pyszczek do samej ziemi, Spokojnie człapał sobie przy ścianie. Minęły może dwie minuty, a wtedy Meg delikatnie go zebrała i ruszyła galopem. Wjechała na linię prostą i ładnie go zatrzymała. Byłam akurat na przeciwko, więc skinęłam głową, gdy się ukłoniła. Tak, moje pozwolenie na rozpoczęcie przejazdy było kluczowe.  ;)
Zakłusowała, a zaraz potem wjechała na przekątną, gdzie wyciągnęła kroki. Dalej była łopatka do wewnątrz w prawo, a zaraz potem ciasna wolta. Bansai radził sobie znakomicie. Megan poprosiła go o wykonanie ciągu, również w prawo, co odebrał poprawnie i dobrze wykonał zadanie. Był skoncentrowany, widziałam jak bardzo się stara. Meg często zmieniała chody, a także tempo. Przejazd obfitował w przeróżne elementy. Jedną z ważniejszych figur był pasaż, ale Ban stanął na wysokości zadania i zaprezentował się rewelacyjnie. 
- No, no - powiedziałam z podziwem - muszę przyznać, że świetnie się dobraliście. Banshee chodzi dzisiaj jak marzenie. 
Nie odpowiedziała, że nie zdołała ukryć pełnego satysfakcji uśmiechu. Ogier też wydawała się być dumy. 
Do zakończenia programu został tylko piruet i siedem zmian nogi co trzy foule. Koń i tym razem nie zawiódł. Para wjechała kłusem zebranym na linię środkową i zatrzymała się. Megan puściła wodze i przytuliła się do szyi konia, klepiąc go po łopatkach. 
- Takie treningi to ja mogę mieć zawsze - oznajmiła, radośnie się śmiejąc. - Od dziś rezerwuję go sobie. 
- Powiedź to Valentine, ja nie chcę się narażać na otwarte złamania. 
- Pff, jakoś sobie z nią poradzę. Konik wary walki. 
Rozstępowała go, a ja pobawiłam się ustawieniami radia. Po kilku minutach amazonka zsiadła i odprowadziłyśmy ogiera do stajni. Odniosłam sprzęt do masztalerki, ale czaprak nadawał się tylko do prania... Odłożyłam go na szafkę i miałam nadzieję, że o nim nie zapomnę (ale zapomniałam) po czym udałam się do domu. Jak miło było zasiąść przed telewizorem z pudełkiem lodów waniliowych. 

1 komentarz:

  1. Są już wyniki zawodów na Homestead (:
    http://whk-homestead.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń