Ruska & Avenger
Ray & The Key
Popatrzyłam na Ray'a ze słodkim uśmiechem.
- Wsiądziesz na Kluczyka, co?... - zapytałam siadając na kanapie obok niego.
- To ten rudy, tak? - zastanowił się, obejmując mnie ramieniem.
- Mhm. Jest bardzo grzeczny, wiesz? Słucha się i w ogóle... Chodzi tylko o porozciąganie go, bo dawno nie chodził, dobra?
- A Sky nie może?
- Uczy się, a to rzadkość, więc nie chce nawet pytać. To jak? Chodź.
Udając niesamowite wręcz zmęczenie, zwlókł się z miejsca. Wzięliśmy kurtki i ruszyliśmy na zewnątrz. Pogoda dopisywała, świeciło słońce, a termometr wskazywał dziesięć stopni. W stajni było znacznie cieplej, więc w dobrym humorze ruszyłam do boksu Avengera. Ogieras miał się całkiem nieźle, był czysty i wesoły. Potargałam mu grzywkę i poszłam do siodlarni po sprzęt. Wybrałam siodło ujeżdżeniowe, żeby poćwiczyć parę figur. Zdecydowałam się także na fioletowy komplet i wróciłam do wierzchowca. Jak zwykle stał w miejscu, gdy go szczotkowałam i nawet nie myślał, żeby się ruszyć. Rozkoszował się masażem, który mu zafundowałam, a potem spokojnie dał się ubrać. Sprawdziłam wszystko, a potem założyłam rękawiczki i wyprowadziłam konia z boksu, kierując się na zewnątrz. Wsiadłam, dopasowałam sobie puśliska, pooglądałam widoczki i dopiero wtedy nadeszli Rayan i The Key.
- No dobra, lepiej późno niż wcale. Wsiadaj i jedziemy na maneż.
Rzucił mi na wpół groźne spojrzenie, które skwitowałam parsknięciem śmiechem i ruszyliśmy na wschód! Dwie minuty energicznego stepa później - dotarliśmy na plac, którego większa część zajmował czworobok 20mx60m. Jechałam na prawo, para numer dwa na lewo. Sprawdziłam popręg, na razie był okey, więc zebrałam wodze i próbowałam ganaszować ogiera. Kiedy już się udało, zaczęliśmy kręcić wolty i wężyki do linii środkowej. Ave ładnie się wyginał i reagował na każdy sygnał. Ray skupiał się na zatrzymaniach, zwrotach i cofaniach. Wcześniej wykonał wiele wolt o różnych rozmiarach I kształtach w sumie też...
Ja także przypomniałam gniademu co to znaczy ładne zatrzymanie, a potem także cofnięcie się. Grzecznie robił wszystko o co go poprosiłam. Minęło kilkanaście minut ćwiczeń w stepie, a ja już zmarzłam, więc przy najbliższej okazji wypchnęłam konia do kłusa. Pierwsze kroki były trochę leniwe, ale po kilkunastu metrach ładnie przyspieszył i zaangażował się.
- To już? Kłus?
- Rób co chcesz, mi jest zimno - odparłam.
Kiedy Ray dodał łydkę, Key się zatrzymał. Zaśmiałam się pod nosem, wiedząc co go czeka.
- On już skończył! - krzyknęłam z drugiego końca maneżu.
- Ale ja nie... - mruknął i po dość długiej kłótni, pełnej nieprzewidzianych zwrotów akcji [dębowanie, dzida przez cały plac], koń stwierdził, że bardziej opłaca mu się być grzecznym. Ruszył ślicznym kłusikiem i posłusznie zmieniał tempo.
- Aleś go sobie wychował. - Pokiwałam głową, gdy się mijaliśmy.
Uśmiechnął się i dumnie wyprostował w siodle. Po kilku okrążeniach zmieniliśmy kierunek przez przekątną, na której porządnie przyspieszaliśmy. Potem jeszcze raz i jeszcze jeden. Wtedy zarówno my, jak i Kluczyk z Ray'em, pobawiliśmy się zmianą tempa. Obydwóm rumakom fajnie to wychodziło, ale jednak moje gniade było bardziej elastyczne. Rayan ćwiczył dalej, a my przeszliśmy do poprawiania jakości przejść kłus-stęp, step-kłus i zatrzymań z kłusa i stępa. Aven radził sobie nieźle, początkowo miał drobne problemy z hamowaniem, ale jego reakcje były jak najbardziej poprawne. Zerknęłam na drugą parę, która także ćwiczyła przejścia.
- Krzywo stoi! - powiedziałam z wyrzutem.
- No widzę, widzę. Pokazuje mu jak się nie robi - odparł z rozbrajającym uśmiechem i zakłusował ze stój, po czym pochwalił konia. Po jakimś czasie zatrzymał się z tego chodu, a wszystkie nogi były dobrze rozstawione. Ponownie pochwalił konia.
Postanowiłam potrenować jeszcze zmiany tempa i jazdę po kole oraz łukach. Aven chętnie zbierał się, lub wyciągał całe ciało jak tylko potrafił. Efekt był imponujący. W końcu stwierdziłam, że czas na galop.Zebrałam się w sobie, konia także, i w najbliższym narożniku zagalopowałam na lewo. Leniwie bryknął, ale widząc, że nie ustępuje - w końcu przyspieszył. Było zdecydowanie za wolno. Dodałam mocny impuls i pilnowałam go, by nie zwalniał. Po kilku sekundach terapii: "No jedziesz!", obudził się i to nawet za bardzo, bo potraktował mnie serią akrobatycznych baranków. Potem było już całkiem fajnie, trochę jak na bujanym fotelu.
Tymczasem Key i Ray potrafili się dogadać i po wykonaniu ostatniego zatrzymania z kłusa - zagalopowali na prostej. Zamierzałam wrzasnąć coś w rodzaju "nogę zmień", ale szybko poprawili się, na chwilę zwalniając do kłusa. Key miał dobre tempo, energicznie parł na przód słuchając poleceń jeźdźca, co zdarza mu się raczej rzadko. Po jakimś czasie Rayan go zebrał, przejechali tak dwa okrążenia, po czym oddał mu wodze i potem znowu to samo.
Przy K zjechałam na przekątną i na środku wykonałam udaną lotną zmianę nogi. Pochwaliłam ogiera i kilka sekund później ponownie wjechał na przekątną, tym razem od H. Lotna równie ładna. Następnie przerabialiśmy sobie to samo ćwiczenie na sporej ósemce. Postanowiłam przypomnieć Avenowi kontrgalop, więc zrobiłam dwie lotne w krótkim odstępie czasowym i wjechałam na ścianę pilnując by sam nie zmienił nogi. Potem pochwaliłam go i zrobiliśmy półwoltę z lotną, zmieniając kierunek. Po kilkunastu metrach zwolniłam do kłusa. Chwila przerwy na luźniejszej wodzy, potem zebranie i trawersy. Całkiem nieźle mu to szło, ale musimy jeszcze trochę poćwiczyć.
Key również porobił lotne zmiany nogi, ale czuł się wtedy tak pewnie. Raczej nie lubi tego elementu. Zamiast tego Rayan zwolnił do stępa i zajął się zwrotami, które nie wychodziły rudemu jakoś rewelacyjnie. Konik szybko załapał jak powinno się to robić i za każdym razem, gdy mu się udało, wesoło parskał i wyginał szyję. Szło mu coraz lepiej. Tak jak na początku jazdy wyglądał jak przerośnięty rekreacyjny kucyk, tak teraz mógł się nazwać koniem ujeżdżeniowym. Truchtał w przepięknym kłusie zebranym, ładnie podnosząc nóżki i pracując zadem. Pilnował tempa. Słuchał nawet najcichszych sygnałów.
- Mogę poskakać przez te płotki? - zapytał rozbawiony Ray.
- Jak tak bardzo chcesz skakać to możesz się załapać na wieczorny trening, ale teraz: ani mi się waż.
- Nie skorzystam. - Uśmiechnął się.
Obydwoje stępowaliśmy na luźnych wodzach, dając koniom zasłużony odpoczynek. Były zmęczone i spocone, ale widziałam, że poczyniły duże postępy i mogą być z siebie dumne, tak jak ja byłam. Poklepałam Avengera po łopatce.
- Spisałeś się. Taaak, dooobry konik... - szepnęłam, a on w odpowiedzi parsknął zarzucając grzywką.
- Rusiek, ale ten rudzielec to ogólnie skacze, nie? - zapytał Ray podjeżdżając na bezpieczną odległość.
- Skacze, skacze. A bo co?
- Bo w sumie... To wieczorem będzie nudno. - Uśmiechnął się zadziornie.
- Hahah, no proszę! Ty sam, z własnej woli, chcesz wsiąść na konia. Ten dzień nadszedł...
- To chyba dobrze, hmm?
- Oczywiście - odpowiedziałam, uśmiechając się.
Rozstępowaliśmy koniska, a potem odprowadziliśmy je do stajni, gdzie zdjęliśmy sprzęt. Zasłużyły na coś dobrego, więc przekazałam Harry'emu, by dał im po kilka marchewek do obiadu. Zabezpieczony ekwipunek odnieśliśmy na miejsce i wolne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz