Meg & Casablanca
Nudziłam się wędrując wokół stajni, aż w końcu doszłam do padoku, na którym wygłupiał się Avenger.
- Hej Ave… - szepnęłam, gdy podszedł do mnie. Pomiziałam go po pyszczku i już wiedziałam, że zorganizujemy sobie trening skokowy. Otworzyłam bramkę, po czym dziękując w duchu za to, że ktoś wypuścił go z kantarem – zaprowadziłam go do boksu.
- Poczekaj, a ja zorganizuję towarzystwo.
Poszłam do kuchenki, bo właśnie tam spodziewałam się znaleźć Megan. Nie pomyliłam się.
- Co powiesz na skoki z Blancą? Biorę Avengera i nie chcę żeby był sam.
- Aha… Muszę?... – zapytała błagalnie, a ja z równie umęczoną miną pokiwałam głową.
Dziewczyna zwlekła się z fotela i uśmiechnęła się.
- W sumie miałam gniadą brać wieczorem, ale co mi tam. Może być teraz. Tylko, że ona się padokuje, co nie?
- Nie widziałam jej ani tam, ani w stajni, więc może być na pastwisku.
Zaklnęła i złapała uwiąz wiszący na kaloryferze, po czym ruszyła na zewnątrz. Kiedy ona próbowała dorwać klaczkę, ja wzięłam sobie sprzęt oraz szczotki i na spokojnie zaczęłam czyścić gniadego. Był bardzo grzeczny i nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, by coś odwalić. Lubi być szczotkowanym, więc nie miałam z nim żadnych problemów. Założyłam mu ogłowie, potem ciemnozielony czaprak, podkładkę i siodło, a na koniec zostawiłam sobie ochraniacze. Kiedy mój wierzchowiec stanął przede mną w pełnym umundurowaniu - wyszliśmy z boksu i korytarzem udaliśmy się na zewnątrz. Stanęłam kilka metrów od wejścia do stajni kobył.
- Megaaan! - krzyknęłam. - Jesteś?!
- No jestem, a co?
- Idziemy na halę czy plac?
- Ja tam wolę plac.
- Ok, to idę zorganizować wsparcie techniczne.
Wystarczyło znaleźć Chrisa... Niestety to zadanie nie należało do tak prostych, jak mogło się to wydawać. Wsiadłam na Avengera i ruszyliśmy stępem wzdłuż padoków. Ogierek był bardzo żywy, tylko czekał na to bym pozwoliła mu pognać przed siebie, ale nie zamierzałam na to przystać. Obeszliśmy wszyściutko ze trzy razy, dopiero po tym zauważyłam jak poszukiwany beztrosko popija coś w cieniu jabłoni.
- Bu! - huknęłam podjeżdżając do niego. - Mam nadzieję, że to nie jest to co myślę - powiedziałam po czym zawróciłam ogiera. - Chodź poustawiasz nam przeszkody na placu, a ja będę udawać, że niczego nie widziałam.
Przeanalizował fakty i dźwignął się z ziemi, ruszając za mną. Powolutku doszliśmy na plac. Megan pewnie męczyła się jeszcze z siodłem, więc byliśmy sami. Na środku stało kilkanaście stojaków, a wokół walały się kolorowe drągi. Porozumiewawczo zerknęłam na Chrisa, a on niemal natychmiast zabrał się do roboty.
Skierowałam Avengera na ścieżkę przy płotku i przygotowywałam się do zakłusowania. Ogier chętnie ruszył truchtem. Na początku intensywnie mnie sprawdzał, ale szybko przypomniał sobie, że należy być grzecznym. W momencie gdy pokonaliśmy pierwsze okrążenie, nadeszła Megan na Casablance. Ave przyjaźnie zarżał w jej kierunku, a ona odpowiedziała, po czym straciła zainteresowanie jego osobą. Amazonka podciągnęła popręg i ruszyła w odwrotnym kierunku. Musiałam na nowo odzyskać uwagę gniadego, ale kiedy już mi się to udało – zaczął naprawdę fajnie pracować. Moim głównym celem było porozciąganie go, toteż zaczęliśmy kręcić wolty i serpentyny. Usiłowałam robić jakieś slalomy między stojakami, ale Chris zagroził, że jak jeszcze raz na nniego wjadę to sobie pójdzie, więc postanowiliśmy trzymać się z daleka. Po kilku minutach pracowania na ciasnych kołach mieliśmy dość – przeszliśmy do zmian tempa i przejść.
Casablanca była trochę złośliwa i za wszelką cenę chciała wyrwać Meg wodze. Jednak dziewczyna była równie uparta. Trafił swój na swego… Myliłam się, myśląc, że dogadanie się zajmie im cały trening. Tuż po pierwszym zakłusowaniu zauważyłam, że Cassie słucha się dziewczyny jakby znały się od dawna. Klacz zmieniła nastawienie, co było widoczne w jej ruchach. Były płynniejsze i bardziej sprężyste, dzięki czemu prezentowała się cudownie. Z łatwością wykonywała wolty i wężyki, pięknie wyginając całe ciało w odpowiedni sposób.
Mój ogieras zaczynał się niecierpliwić. Przez cały czas marudził i prychał, chcąc powiedzieć mi coś niesamowicie ważnego. Na krótkich ścianach kłusowaliśmy drobnymi kroczkami w zebraniu, a na długich mocno przyspieszaliśmy. Po zmianie kierunku powtórzyliśmy ćwiczenie dwa razy, a kolejne okrążenie zarezerwowane było na „tak szybki kłus, jak tylko się da”.
- Ej, zrzuć nam tu jakieś drążki… - wymruczała Megan, robiąc półwoltę tuż obok Chrisa. – Tak z pięć, ok?
W odpowiedzi bąknął coś pod nosem, ale ustawił belki w idealnych odległościach.
- A ile wam dać na tych przeszkodach? – zapytał.
- Daj stacjonatkę dziewięćdziesiąt gdzieś z boku, jakieś dwie przeszkody na sto, trzy na sto dziesięć i dwie na sto dwadzieścia, dobra?
Zasalutował i zabrał się do roboty. Megan ćwiczyła przejścia kłus-stęp, stęp-kłus i zatrzymania. Widząc, że Meg na razie nie kręci się przy drążkach nakierowałam tam Avengera. Ogier dostał odpowiedni impuls i pięknie przejechał nad belkami, nie stukając ani razu. Zmieniłam kierunek i zrobiliśmy to samo, tak samo dobrze. Poklepałam go i zwolniłam do kłusa by dać mu chwilkę przerwy przed galopem.
Cassie wydawała się być bardzo do przodu. Ciągle przyspieszała, a gdy amazonka kazała jej zwolnić – robiła to tylko na kilka sekund. W końcu trochę odpuściła, ale gdy zaczęła ćwiczyć na drągach – znowu się zaczęło.
- Jest cudowna, ale nie do zatrzymania – powiedziała jej pasażerka. – W poprzednim wcieleniu była wyścigówką.
Uśmiechnęłam się i delikatnie zebrałam wodze. Chris kończył ustawianie przeszkód, a Meg stępowała, więc miałam chwilę dla siebie. Zakłusowałam, a po okrążeniu dałam jasne sygnały do zagalopowania. Jasne i mocne, bo Ave lubi udawać, że nic nie poczuł. Z minimalnym ociąganiem zmienił chód. Moja mała sugestia łydkami spotkała się z aprobatą i płynnie przyspieszyliśmy. Musiała go porządnie rozbujać, więc rzadko zmieniałam kierunek, zajmując się głównie pędzeniem przed siebie. W końcu był już na tyle rozbudzony, by galopować od delikatnego ruchu biodrem. Megan także nakłoniła klacz do tego chodu, ale nie miała takich problemów, ponieważ Cassie czekała na ten sygnał od początku treningu. Jej przejście było idealne, a sam galop przepiękny; energiczny i sprężysty.
Zagalopowałam na zakręcie, jakieś piętnaście metrów przez małą stacjonatą. Trzymałam Avengera i rozszerzyłam wodze, tak by na pewno były równe. Niezbyt mocny impuls w odpowiednim momencie i poszybowaliśmy nad przeszkodą. Dla gniadego była to pestka, więc pogalopowaliśmy dalej. Pokonaliśmy krótką ścianę, a potem ciasny zakręt i najechaliśmy na metrowego krzyżaczka. Zraz za nim znajdował się okser o takiej samej wysokości. Poklepałam ogiera po szyi i zerknęłam na Meg, która miała pokonać tę dziewięćdziesięciocentymetrową stacjonatę, ale z odwrotnego najazdu, czyli jadąc na lewo. Cassie przeleciała nad nią bez wysiłku i spokojnie pojechała dalej, a przy końcu ściany wykonały ładny zakręt, najeżdżając na ten sam typ przeszkody, ale wyższy o dwadzieścia centymetrów. Casablanca odbiła się bardzo mocno po czym zaprezentowała swoją idealną technikę. Amazonka pochwaliła ją i zaczęła rozglądać się po placu wybierając najlepszą drogę. My ponownie zagalopowaliśmy (zwolniłam, by nie przeszkadzać Megan) i wykonałam półwoltę by przypomnieć mu lotną. Potrzebowaliśmy jej, by pokonać dwie kolejne przeszkody. Galopowaliśmy na krótkiej ścianie, a na zakręcie zmieniliśmy nogę na półkolu, kierując się na murek, następnie kolejna zmiana i kilkanaście metrów później przeskoczyliśmy oksera o wysokości stu dziesięciu centymetrów. Obydwa koniska były już bardzo podekscytowane i chciały więcej. Blanca niecierpliwie zarzuciła głową, a Megan widząc to uśmiechnęła się z rozbawieniem i wjechała na łuk, by pokonać szereg złożony z dwóch przeszkód: studzi dziesięciocentymetrowej stacjonaty i doublebarre’a wyższego o dziesięć centymetrów. Klacz pędziła równym tempem i dobrze wybiła się przed pierwszym zadaniem. Dwie sekundy później z powodzeniem zaatakowała drugie. W tym samym momencie wypchnęłam Avengera by wykonać to samo co druga para. Ogier porządnie przyspieszył i do końca najazdy musiałam się z nim kłócić przez co zrzucił belkę, a doublebarre’a skoczył bardzo koślawo. Nie zatrzymując się z powrotem wjechałam na odpowiedni ślad, by poprawić ćwiczenie. Chris ledwo zdążył z zawieszeniem belki i został przy stojaku, chyba podejrzewając, że znowu nam się nie uda. No i się pomylił, bo Ave się ogarnął i pozwolił mi prowadzić, co poskutkowało dwoma pięknie oddanymi skokami.
- Możesz podwyższyć te dziewięćdziesiąt i stówki do sto trzydzieści? – zapytałam, podjeżdżając kłusem do Chrisa. Zerknęłam na Meg, a ta skinęła głową, zgadzając się na poprawki.
Kręciłyśmy się po placu, a gdy wszystko było gotowe – Casablanca wepchnęła się jako pierwsza. Z prawej ręki pokonała stacjonatę sto dziesięć, po czym wpadła w łagodny zakręt i spokojnie najechała na szereg złożony z dwóch stutrzydziestocentymetrowych przeszkód: oksera i tripplebarre’a. Tak jak pierwszą pokonała w pięknym stylu, tak druga jakoś nie wyszła. Być może Cassie spłoszył płot, przy którym stała przeszkoda i żeby w niego nie trafić – trzeba było się mocno wygiąć tuż to lądowaniu. Tak czy siak stuknęła kopytem w najwyższą belkę, a ta zachwiała się, jednak nie spadła na ziemię.
- Przejedź to i zobaczcie czy to takie straszne, a potem powtórzę – powiedziała, wzdychając.
Zmieniłam kierunek by najechać stacjonatę, a potem gładko popędziliśmy na szereg. Wiedząc jak to się może skończyć byłam pewna i wydawałam ogierowi konkretne, silne sygnały, których nie mógł zignorować.
Widziałam, że jest trochę niepewny, ale okser poszedł dobrze. Druga przeszkoda wymagała od niego więcej wiary we mnie i siebie samego. Ścisnęłam go łydkami i wydałam bojowy okrzyk, by bardziej zachęcić go do oddania skoku. Jest, wybił się! I wtedy przefrunęliśmy nad drągami… Zwinnie zakręciliśmy i dla odprężenia oddałam mu część wodzy, by mógł polecieć galopem przed siebie.
- Byłam pewna, że wyłamie! – krzyknęłam ze śmiechem, klepiąc go po szyi.
- Sama bym przeskoczyła, jakbyś tak na mnie huknęła, babo! – odparła równie rozbawiona i spięła klacz do galopu.
Najechała na murek, po czym zakręciła zmieniając nogę i pokonała rozwalony na prostej szereg, składający się z dwóch okserów: sto dziesięć i sto dwadzieścia centymetrów. Zaczekałam aż skończy i Postanowiłam już na luzie pojechać trzy stacjonaty rozłożone w dużych odległościach na bardzo łagodnych łuku. Pierwsza miała sto dwadzieścia centymetrów, druga sto trzydzieści, a trzecia sto dziesięć. Avenger woli przeszkody takie jak oksery czy szerokie mury, ale po to są treningi, żeby pokonywać uprzedzenia i stawać się coraz lepszym. Ogier zaufał mi i pozwalał na wszystko, coc chciałam zrobić. Jedyny wysiłek musiał włożyć w wybicie się, wszystko inne nie wymagało od niego niczego ponad bieganie do przodu. Pierwsza poszła ślicznie, spodziewałam się, że kolejna będzie trudna, bo była wyższa, jednak Ave najwyraźniej się tym nie przejął i zaprezentował nam wspaniałe wybicie oraz poprawnie techniczny skok. Trzecia była w zasadzie odpoczynkiem.
- To co, poprawiacie tamto jeszcze? – zapytałam Meg, gdy mijałyśmy się w kłusie.
- A no tak, spróbować trzeba – odparła, po czym zagalopowała i odpowiednio ustawiła sobie klacz.
Cassie, kiedy już przeskoczyła stacjonatę, chyba domyśliłaq się o co chodzi. Podczas najazdy była niespokojna, ale tuż przed wybiciem do oksera Megan udało się ją opanować. Casablanca postawiła uszy i wyciągnęła głowę, podkurczając nogi. Obserwowałam ją, martwiąc się jak pójdzie tripplebarre. Wydaje mi się, że jej ambicja wziłęa górę nad strachem, bo gołym okiem widać było z jakim zaangażowaniem atakuje przeszkodę. Po wylądowaniu zakręciła i podobnie jak Avenger, z ulgą popędziła wzdłuż ogrodzenia.
Później oddałyśmy jeszcze kilka skoków, pracując nad techniką naszych rumaków. W końcu mogłyśmy je porządnie rozkłusować, a potem stępem udałyśmy się na małą wycieczkę po okolicy. Spocone wierzchowce nie miały już siły, więc stępowałyśmy na nich z wodzami trzymanymi za samiuśkie końcówki.
Kiedy już trochę obeschły odprowadziły je do stajni, uwolniłyśmy od sprzętu, który później odniosłyśmy na miejsce, i obdarowałyśmy je smakołykami. Nasze koniska zasłużyły. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz