Zimowy Żołnierz & Ruska
Miałam dziś sekretny plan, w sumie to nawet tajną misję… Miałam zamiar jechać do pewnego miasta, by obejrzeć fryza wystawionego na sprzedaż. Rodzice tego konia byli mi znani, kiedyś miałam okazję pracować z obydwojgiem. Nie powiedziałam nikomu, bo zaczynam wszystkich wkurzać tym, że ciągle kupuję nowe konie. No, ale przecież nie da się przejść obojętnie koło pięknego wierzchowca z tabliczką „na sprzedaż”.
Było jakoś po dziewiątej, kiedy niezauważenie przemknęłam do kuchni, wzięłam sobie jakieś słodycze na drogę, a potem wyszłam na podwórko. Pogoda jak zwykle cudowna; słonko świeciło, ciepło i przyjemnie.
Wczoraj przygotowałam sobie przyczepę, więc mogłam od razu odpalać silnik i wyruszać w drogę. Ray odwoził Sky do szkoły, a reszta była zajęta porannymi treningami. Sprawnie wyjechałam z ośrodka i skierowałam się na zachód. Po drodze zatrzymałam się w jakichś McDonaldzie na śniadanie.
Po ponad dwóch godzinach zajechałam na teren niewielkiej stajni hodowlanej. Miłe widoki, ładne, kolorowe zabudowania i cudowne konie na pastwiskach i maneżach okalających obiekt. Zaparkowałam pod kwitnącą jabłonią, zabrałam plecak z kilkoma rzeczami i ruszyłam na poszukiwania właścicielki. Na szczęście znalazłam ją dość szybko, układała sprzęt w masztalerce. Wiedziałam, że to ona, bo całkiem n niedawno spotkałyśmy się na jakichś zawodach, wtedy dowiedziałam się o fryzie. Nazywała się Elise Reed.
- Cześć - powiedziałam z uśmiechem, pukając w otwarte na oścież drzwi.
- O, jesteś! Zaraz pokażę Ci boks Bucky’ego – odpowiedziała odkładając trzymane w kartonie ogłowia na wieszaki. – Ostrzegałam cię, że nie jest aniołkiem. Nie zamierzasz zmienić zdania?
- Nie zapowiada się na to. Na zdjęciach wygląda bajecznie, a konie z charakterem są najlepsze.
- No dobra. – Otrzepała dłonie i gestem zaprosiła mnie na korytarz. – Oto Zimowy Żołnierz – powiedziała, wskazując na boks w rogu, jedyny, który nie był pusty o tej porze dnia.
Ogier spojrzał się na nas ze stulonymi uszami i mocno grzmotnął kopytem o podłoże.
- Chyba ma kiepski humor – szepnęłam, patrząc na niego z zastanowieniem.
- On zawsze ma kiepski humor. Proponuje wyprowadzić go na padok, zobaczysz jak się rusza, a potem jeśli nadal będziesz obstawiać przy swoim – przejedziesz się, zgoda?
- Okey. Masz jakiś uwiąz po ręką? – zapytałam jednocześnie się rozglądając.
Podała mi solidnie wyglądającą lonżę. Koń miał na sobie czerwony kantar z imieniem. W kieszeni miałam kilka smakołyków, wtedy wyjęłam jeden i ostrożnie otworzyłam drzwiczki. Koń był do mnie ustawiony bokiem, w razie czego miał świetną okazję do odwrócenia się i kopnięcia mnie. Spokojnie, ale pewnie przemieściłam się tak, by mieć dojście do jego głowy. Jego uszyska całkowicie przylegały do szyi. Byłam pod wrażeniem jego wyglądu. Jednym, niegwałtownym ruchem zapięłam taśmę i podsunęłam mu cos dobrego pod nos. Z początku nawet nie powąchał cukierka, ale byłam cierpliwa i to się opłaciło. Żołnierz postanowił się przełamać i odebrał smakołyk. Pogładziłam go po kruczoczarnej szyi, a uszy, które przed chwilą delikatnie uniósł – znowu przylgnęły do ciała. Nie szkodzi, damy sobie radę. Wyprowadziłam go na korytarz i za gospodynią udaliśmy się na zewnątrz. Mały maneż był pusty, więc tam wpuściłyśmy konia. Kiedy tylko odpięłam go – ruszył dzikim galopem i zaczął brykać, wywijając kopytami do samego nieba.
- Bardzo… energiczny. – Uśmiechnęłam się.
- Racja. A pod siodłem jest jeszcze bardziej żwawy – powiedziała, patrząc na niego z wymowną miną.
Po kilkuminutowej obserwacji byłam już pewna, że go kocham i nie mogę bez niego żyć. U mnie standard. Dałam mu jeszcze chwilę dla siebie, a potem poszłam z Elise po sprzęt. Zdecydowałyśmy się na błękitny komplet. ;)
Po drodze zgarnęłyśmy też kilka szczotek i dziarsko ruszyłyśmy po konia. Przywiązałyśmy niezadowolonego ogiera do ogrodzenia i zaczęłyśmy go czyścić.
- Zawsze jest taki naburmuszony? – zapytałam z rozbawieniem, a dziewczyna mi przytaknęła.
- Stoi i posyła mordercze spojrzenia.
- Trochę to przerażające – powiedziałam, kiedy spojrzałam mu w oczy.
- Przyzwyczaisz się. Jeśli go weźmiesz... Na treningu potrafi doprowadzić człowieka do szału.
Szybko uporałyśmy się z jego sierścią, a potem nałożyłyśmy ekwipunek. Nienawidził wkładania wędzidła. Mocno zadzierał głowę i szarpał się tak, że zajęło nam to dobre 5 minut. W końcu był gotowy. Założyłam czapsy i kask, tak na w razie czego, a następnie odwiązałyśmy go i skierowałyśmy się na halę, gdzie panował przyjemny chłodek.
- Potrzymam ci go, strasznie wariuje jak ktoś wsiada.
- Dziękuję... – wsadziłam stopę w strzemię i już wiedziałam o co chodzi, bo koń zamierzał ruszyć przed siebie energicznym kłusem. Elise go zatrzymała, ale wciąż machał głową i wiercił się na wszystkie strony. Szybko wskoczyłam na jego grzbiet i delikatnie zebrałam wodze.
- Posiedzę z boku, w razie jakby trzeba było dzwonić po karetkę – powiedziała na pół serio i zajęła miejsce na ławeczce, która służyła za trybunę.
Zimowy cofał się i średnio reagował na moje wskazówki. Dopiero kiedy zaczęłam wydawać mocniejsze sygnały – ruszył żwawym stępem po pierwszym śladzie. Ciągle starał się wyrwać mi wodze. Dwa pierwsze okrążenia były prawdziwą katorgą. Ogier był niesamowicie złośliwy. Wciąż odchodził od ściany, jak nie całym ciałem to zadem lub głową i miał w nosie to, co aktualnie mam mu do przekazania. Skróciłam wodze, głęboko odetchnęłam i uzbroiłam się w wielką dawkę cierpliwości. Mogłam się z nim kłócić – proszę bardzo! Byłam stanowcza. Nawet na tyle stanowcza by poprawnie wykonał półwoltę. Wtedy on zaczął jakoś tam się słuchać. To było tak, jakby chciał, a nie mógł. Zachowywał się dziwnie. Postanowiłam robić dużo ćwiczeń, żeby nie skupiał się na tym, jak mi dopiec, a na robieniu czegoś konkretnego. Taka strategia okazała się być całkiem skuteczna, bo koń wyraźnie się zainteresował. Musiałam się wiecznie pilnować, bo bardzo łatwo wyczuwał moment, gdy myślałam o czymś innym. Praca z nim była cięższa z niż z każdym innym, normalnym koniem... Przyszedł czas na zakłusowanie. Zimowy wiedział o tym, dlatego zatrzymał się i nie zamierzał ruszyć. Musiałam użyć całej swojej siły perswazji, a wówczas od razu ruszył kłusem. Tego nie chciałam. Zatrzymałam go i dopiero po kilku krokach kazałam mu zakłusować. Niechętnie zgodził się ze mną, ale na zachętę i tak go pochwaliłam. To dało jakby odwrotny efekt... Gwałtownie stanął, wbijając kopyta w ziemie, a kiedy po kilku słabszych impulsach mocno stuknęłam go łyskami i porządnie wypchnęłam – wyrwał się spod kontroli i sadząc baranki poniósł mnie galopem na drugi koniec hali. Wtedy dał się zwolnić. Kazałam mu jechać stępem, a wiedząc, że póki nie spuści energii cały trening będzie wyglądać tak jak teraz – ruszyliśmy kontrolowanym galopem. Był rozgrzany, popręg podciągnęłam chwilę wcześniej. Trochę się zdziwił i nawet wyprostował uszy, które aż do teraz były położone po sobie. Był zadowolony i miałam nadzieję, że dzięki temu nasz relacje nieco się zmienią. Oddałam mu trochę wodzy po trzech okrążeniach. Po kolejnych dwóch, kiedy już widocznie zwolnił – zmieniliśmy kierunek. Niemal samymi łydkami dosiadem poprosiłam go o łagodny zakręt, tak by wjechać na przekątną. Wykonaliśmy ładną, swobodną lotną zmianę nogi i ze świeżą energią popędziliśmy dalej. Koń radośnie parsknął i machnął łepetyną. Podobało mu się, a ja cieszyłam się, że chociaż na chwilę odzyskał dobre samopoczucie. Po jakimś czasie zebrałam wodze, a on automatycznie wygiął szyję. Pilnowałam by nie tracił tempa, bo poruszał się wtedy idealnie! Byłam z niego taka dumna! Po zrobieniu nieco jajowatej wolty zwolniliśmy do kłusa. Koń nie stracił cudownego ustawienia, posłusznie truchtał do przodu podnosząc nóżki jak na fryza przystało. Na krótkich ścianach poruszaliśmy się w zebraniu, na długich wymagałam od niego szybkiego tempa, rozciągnięcia i przekraczania. Spisał się na medal. Oczywiście ciągle serwował mi jakieś małe złośliwości, ale w porównaniu z tymi z początku jazdy to... nie, tutaj nie było porównania. Zachowywał się o wiele lepiej.
Postanowiłam popracować nad woltami i półwolatami, które wychodziły tak sobie. Po kilku minutach i małej kłótni - zrobił śliczne, duże koło. Poklepałam go po szyi i uśmiechnęłam się.
Wtedy pozwoliłam mu przejść do stępa. Chwilę skupialiśmy się na zwrotach, o których Zimowy nie miał prawie żadnego pojęcia. Albo udawał i myślę, że druga opcja jest właściwsza bo bardzo szybko zaczęły mu wychodzić poprawnie. Chyba miał mnie dość. Z związku z tym chciałam jeszcze tylko przejechać jakiś fragment programu, by sprawdzić jak radzi sobie z jakąś sekwencją figur. Zakłusowaliśmy i wjechaliśmy na linię środkową, po czym zatrzymaliśmy się na środku. Nie było idealnie, ale sama reakcja na moje wskazówki – bardzo dobra. Kłus z miejsca i pojechaliśmy sobie na lewo, dokładnie wyjeżdżając narożnik. Potem wolta na dwadzieścia metrów, zagalopowanie w określonym miejscu, lotna, jakieś mniejsze woltki oraz ósemka. Radził sobie naprawdę dobrze. Co prawda „mówił” mi, że chce żebym już zeszła, ale bardzo subtelnie. W stępie oddałam mu część wodzy tak, by mógł wyciągnąć szyję. Trochę się spocił, rzadko chodzi.
- No, no, no! – pogodnie wykrzyknęła Elise, która wstała i szła w naszym kierunku z uśmiechem na ustach. – Jesteście dla siebie stworzeni, że tak powiem.
- Kocham go – powiedziałam, biorąc głęboki oddech. – Jest nad czym pracować i co przytulać,. Tylko muszę spędzić z nim więcej czasu, dużo, dużo więcej czasu. Pochodzę sobie z nim trochę i podpisujemy papiery – odparłam w doskonałym nastroju.
Kiedy po pięciu minutach zeskoczyłam na ziemie, odprowadziłyśmy go do boksu. Był już znacznie bardziej sympatyczny, ale nic od razu – ciągle miał muchy w nosie. Pogłaskałam go i podarowałam kolejnego cukierasa.
W biurze Elis musiałam zająć się formalnościami dotyczącymi zakupu. Zapłaciłam, dostałam akt własności i parę innych rzeczy, a potem zostałam zaproszona na ciasteczka. Zgadałyśmy się, więc zapakowałyśmy konia dopiero dwie godziny później.
- Powinien być grzeczny, to niedaleko – powiedziała, zabezpieczając rampę przyczepy.
- Dziękuję za wszystko. – Przytuliłyśmy się na pożegnanie.
- Tylko informuj mnie jak tam jego poczynania. Jestem pewna, że będzie się dobrze spisywał.
- Jasne, takie mamy nadzieje – odparłam z uśmiechem i usiadłam za kierownicą.
Wszystko miałam, więc mogłam ruszać. Pomachałam Elis i wyjechaliśmy z terenu stadniny. Mój telefon zaczął dzwonić, więc wzięłam na głośnomówiący, a dzwonił Ray, więc musiałam szybko wymyślić wymówkę. Tak na w razie czego.
- Szukam mojej dziewczyny, widziałaś ją gdzieś może?
- Nieee... Sprawdź w kuchni, pewnie znowu obżera się czekoladą...
- Nie tym razem. To gdzie jesteś, hmm?
- A... właściwie to nigdzie...
- Brzmi podejrzanie. Do zobaczenia. – Rozłączył się, a ja prychnęłam z niezadowoleniem. Trzy konie temu, zarzekałam się, że nie kupię żadnego już nigdy więcej...
Podróż minęła mi raz dwa, w międzyczasie znalazłam fajne miejsce do konnych spacerów. Kiedy dojechałam na miejsce, Rayan i Chris naprawiali rynnę na stajni ogierów, więc nie było szans by przemknąć się cichaczem. Cudownie. Zauważyli mnie i podeszli, a ja bałam się wyjść z auta. Ray westchnął, wywracając oczami, a ten drugi poszedł sprawdzić co też ze sobą przywiozłam.
- Przepraszam... – szepnęłam, niepewnie otwierając drzwi. Ciężko było mi się powstrzymać od histerycznego śmiechu, ale lepiej to załatwić w ten sposób. Na niego działa ta smutna minka, którą właśnie prezentowałam.
- To ile kosztował, czy tam kosztowała? A może kosztowało… mniejsza o to. Spowiadaj się, ruda.
- O Jezu no... trochę... Nie ważne, jest piękny, ma na imię Zimowy Żołnierz i zawsze o takim marzyłam – powiedziałam, przytulając się do niego. Powinno zadziałać.
W końcu po raz kolejny sobie westchnął i objął mnie ramieniem, kierując się do tyłu, by zobaczyć tego wymarzonego rumaka.
Chris wszedł do środka, a Żołnierz na dzień dobry go ugryzł. Mimo to chłopak dziarsko wyprowadził go na zewnątrz.
- Prawda, że cudowny? – zaszczebiotałam.
- Taki tam koń – powiedział, by mnie zdenerwować. – Dobra, niech ci będzie Oli, ale jak sprowadzisz kolejnego to będę się kłócił. – Pocałował mnie i poszedł do domu, by nie musieć oglądać Bucky’ego.
- Zaprowadzę go. – Wzięłam uwiąz od Chrisa, a koń obwąchał mnie i spokojnie poszedł za mną do stajni. Rano przygotowałam dla niego boks, więc od razu mógł obejrzeć swój nowy dom. Chyba mu się spodobało. Na koniec dałam mu do żłoby marchewkę i poszłam do domu, by odsapnąć.
Miałam dziś sekretny plan, w sumie to nawet tajną misję… Miałam zamiar jechać do pewnego miasta, by obejrzeć fryza wystawionego na sprzedaż. Rodzice tego konia byli mi znani, kiedyś miałam okazję pracować z obydwojgiem. Nie powiedziałam nikomu, bo zaczynam wszystkich wkurzać tym, że ciągle kupuję nowe konie. No, ale przecież nie da się przejść obojętnie koło pięknego wierzchowca z tabliczką „na sprzedaż”.
Było jakoś po dziewiątej, kiedy niezauważenie przemknęłam do kuchni, wzięłam sobie jakieś słodycze na drogę, a potem wyszłam na podwórko. Pogoda jak zwykle cudowna; słonko świeciło, ciepło i przyjemnie.
Wczoraj przygotowałam sobie przyczepę, więc mogłam od razu odpalać silnik i wyruszać w drogę. Ray odwoził Sky do szkoły, a reszta była zajęta porannymi treningami. Sprawnie wyjechałam z ośrodka i skierowałam się na zachód. Po drodze zatrzymałam się w jakichś McDonaldzie na śniadanie.
Po ponad dwóch godzinach zajechałam na teren niewielkiej stajni hodowlanej. Miłe widoki, ładne, kolorowe zabudowania i cudowne konie na pastwiskach i maneżach okalających obiekt. Zaparkowałam pod kwitnącą jabłonią, zabrałam plecak z kilkoma rzeczami i ruszyłam na poszukiwania właścicielki. Na szczęście znalazłam ją dość szybko, układała sprzęt w masztalerce. Wiedziałam, że to ona, bo całkiem n niedawno spotkałyśmy się na jakichś zawodach, wtedy dowiedziałam się o fryzie. Nazywała się Elise Reed.
- Cześć - powiedziałam z uśmiechem, pukając w otwarte na oścież drzwi.
- O, jesteś! Zaraz pokażę Ci boks Bucky’ego – odpowiedziała odkładając trzymane w kartonie ogłowia na wieszaki. – Ostrzegałam cię, że nie jest aniołkiem. Nie zamierzasz zmienić zdania?
- Nie zapowiada się na to. Na zdjęciach wygląda bajecznie, a konie z charakterem są najlepsze.
- No dobra. – Otrzepała dłonie i gestem zaprosiła mnie na korytarz. – Oto Zimowy Żołnierz – powiedziała, wskazując na boks w rogu, jedyny, który nie był pusty o tej porze dnia.
Ogier spojrzał się na nas ze stulonymi uszami i mocno grzmotnął kopytem o podłoże.
- Chyba ma kiepski humor – szepnęłam, patrząc na niego z zastanowieniem.
- On zawsze ma kiepski humor. Proponuje wyprowadzić go na padok, zobaczysz jak się rusza, a potem jeśli nadal będziesz obstawiać przy swoim – przejedziesz się, zgoda?
- Okey. Masz jakiś uwiąz po ręką? – zapytałam jednocześnie się rozglądając.
Podała mi solidnie wyglądającą lonżę. Koń miał na sobie czerwony kantar z imieniem. W kieszeni miałam kilka smakołyków, wtedy wyjęłam jeden i ostrożnie otworzyłam drzwiczki. Koń był do mnie ustawiony bokiem, w razie czego miał świetną okazję do odwrócenia się i kopnięcia mnie. Spokojnie, ale pewnie przemieściłam się tak, by mieć dojście do jego głowy. Jego uszyska całkowicie przylegały do szyi. Byłam pod wrażeniem jego wyglądu. Jednym, niegwałtownym ruchem zapięłam taśmę i podsunęłam mu cos dobrego pod nos. Z początku nawet nie powąchał cukierka, ale byłam cierpliwa i to się opłaciło. Żołnierz postanowił się przełamać i odebrał smakołyk. Pogładziłam go po kruczoczarnej szyi, a uszy, które przed chwilą delikatnie uniósł – znowu przylgnęły do ciała. Nie szkodzi, damy sobie radę. Wyprowadziłam go na korytarz i za gospodynią udaliśmy się na zewnątrz. Mały maneż był pusty, więc tam wpuściłyśmy konia. Kiedy tylko odpięłam go – ruszył dzikim galopem i zaczął brykać, wywijając kopytami do samego nieba.
- Bardzo… energiczny. – Uśmiechnęłam się.
- Racja. A pod siodłem jest jeszcze bardziej żwawy – powiedziała, patrząc na niego z wymowną miną.
Po kilkuminutowej obserwacji byłam już pewna, że go kocham i nie mogę bez niego żyć. U mnie standard. Dałam mu jeszcze chwilę dla siebie, a potem poszłam z Elise po sprzęt. Zdecydowałyśmy się na błękitny komplet. ;)
Po drodze zgarnęłyśmy też kilka szczotek i dziarsko ruszyłyśmy po konia. Przywiązałyśmy niezadowolonego ogiera do ogrodzenia i zaczęłyśmy go czyścić.
- Zawsze jest taki naburmuszony? – zapytałam z rozbawieniem, a dziewczyna mi przytaknęła.
- Stoi i posyła mordercze spojrzenia.
- Trochę to przerażające – powiedziałam, kiedy spojrzałam mu w oczy.
- Przyzwyczaisz się. Jeśli go weźmiesz... Na treningu potrafi doprowadzić człowieka do szału.
Szybko uporałyśmy się z jego sierścią, a potem nałożyłyśmy ekwipunek. Nienawidził wkładania wędzidła. Mocno zadzierał głowę i szarpał się tak, że zajęło nam to dobre 5 minut. W końcu był gotowy. Założyłam czapsy i kask, tak na w razie czego, a następnie odwiązałyśmy go i skierowałyśmy się na halę, gdzie panował przyjemny chłodek.
- Potrzymam ci go, strasznie wariuje jak ktoś wsiada.
- Dziękuję... – wsadziłam stopę w strzemię i już wiedziałam o co chodzi, bo koń zamierzał ruszyć przed siebie energicznym kłusem. Elise go zatrzymała, ale wciąż machał głową i wiercił się na wszystkie strony. Szybko wskoczyłam na jego grzbiet i delikatnie zebrałam wodze.
- Posiedzę z boku, w razie jakby trzeba było dzwonić po karetkę – powiedziała na pół serio i zajęła miejsce na ławeczce, która służyła za trybunę.
Zimowy cofał się i średnio reagował na moje wskazówki. Dopiero kiedy zaczęłam wydawać mocniejsze sygnały – ruszył żwawym stępem po pierwszym śladzie. Ciągle starał się wyrwać mi wodze. Dwa pierwsze okrążenia były prawdziwą katorgą. Ogier był niesamowicie złośliwy. Wciąż odchodził od ściany, jak nie całym ciałem to zadem lub głową i miał w nosie to, co aktualnie mam mu do przekazania. Skróciłam wodze, głęboko odetchnęłam i uzbroiłam się w wielką dawkę cierpliwości. Mogłam się z nim kłócić – proszę bardzo! Byłam stanowcza. Nawet na tyle stanowcza by poprawnie wykonał półwoltę. Wtedy on zaczął jakoś tam się słuchać. To było tak, jakby chciał, a nie mógł. Zachowywał się dziwnie. Postanowiłam robić dużo ćwiczeń, żeby nie skupiał się na tym, jak mi dopiec, a na robieniu czegoś konkretnego. Taka strategia okazała się być całkiem skuteczna, bo koń wyraźnie się zainteresował. Musiałam się wiecznie pilnować, bo bardzo łatwo wyczuwał moment, gdy myślałam o czymś innym. Praca z nim była cięższa z niż z każdym innym, normalnym koniem... Przyszedł czas na zakłusowanie. Zimowy wiedział o tym, dlatego zatrzymał się i nie zamierzał ruszyć. Musiałam użyć całej swojej siły perswazji, a wówczas od razu ruszył kłusem. Tego nie chciałam. Zatrzymałam go i dopiero po kilku krokach kazałam mu zakłusować. Niechętnie zgodził się ze mną, ale na zachętę i tak go pochwaliłam. To dało jakby odwrotny efekt... Gwałtownie stanął, wbijając kopyta w ziemie, a kiedy po kilku słabszych impulsach mocno stuknęłam go łyskami i porządnie wypchnęłam – wyrwał się spod kontroli i sadząc baranki poniósł mnie galopem na drugi koniec hali. Wtedy dał się zwolnić. Kazałam mu jechać stępem, a wiedząc, że póki nie spuści energii cały trening będzie wyglądać tak jak teraz – ruszyliśmy kontrolowanym galopem. Był rozgrzany, popręg podciągnęłam chwilę wcześniej. Trochę się zdziwił i nawet wyprostował uszy, które aż do teraz były położone po sobie. Był zadowolony i miałam nadzieję, że dzięki temu nasz relacje nieco się zmienią. Oddałam mu trochę wodzy po trzech okrążeniach. Po kolejnych dwóch, kiedy już widocznie zwolnił – zmieniliśmy kierunek. Niemal samymi łydkami dosiadem poprosiłam go o łagodny zakręt, tak by wjechać na przekątną. Wykonaliśmy ładną, swobodną lotną zmianę nogi i ze świeżą energią popędziliśmy dalej. Koń radośnie parsknął i machnął łepetyną. Podobało mu się, a ja cieszyłam się, że chociaż na chwilę odzyskał dobre samopoczucie. Po jakimś czasie zebrałam wodze, a on automatycznie wygiął szyję. Pilnowałam by nie tracił tempa, bo poruszał się wtedy idealnie! Byłam z niego taka dumna! Po zrobieniu nieco jajowatej wolty zwolniliśmy do kłusa. Koń nie stracił cudownego ustawienia, posłusznie truchtał do przodu podnosząc nóżki jak na fryza przystało. Na krótkich ścianach poruszaliśmy się w zebraniu, na długich wymagałam od niego szybkiego tempa, rozciągnięcia i przekraczania. Spisał się na medal. Oczywiście ciągle serwował mi jakieś małe złośliwości, ale w porównaniu z tymi z początku jazdy to... nie, tutaj nie było porównania. Zachowywał się o wiele lepiej.
Postanowiłam popracować nad woltami i półwolatami, które wychodziły tak sobie. Po kilku minutach i małej kłótni - zrobił śliczne, duże koło. Poklepałam go po szyi i uśmiechnęłam się.
Wtedy pozwoliłam mu przejść do stępa. Chwilę skupialiśmy się na zwrotach, o których Zimowy nie miał prawie żadnego pojęcia. Albo udawał i myślę, że druga opcja jest właściwsza bo bardzo szybko zaczęły mu wychodzić poprawnie. Chyba miał mnie dość. Z związku z tym chciałam jeszcze tylko przejechać jakiś fragment programu, by sprawdzić jak radzi sobie z jakąś sekwencją figur. Zakłusowaliśmy i wjechaliśmy na linię środkową, po czym zatrzymaliśmy się na środku. Nie było idealnie, ale sama reakcja na moje wskazówki – bardzo dobra. Kłus z miejsca i pojechaliśmy sobie na lewo, dokładnie wyjeżdżając narożnik. Potem wolta na dwadzieścia metrów, zagalopowanie w określonym miejscu, lotna, jakieś mniejsze woltki oraz ósemka. Radził sobie naprawdę dobrze. Co prawda „mówił” mi, że chce żebym już zeszła, ale bardzo subtelnie. W stępie oddałam mu część wodzy tak, by mógł wyciągnąć szyję. Trochę się spocił, rzadko chodzi.
- No, no, no! – pogodnie wykrzyknęła Elise, która wstała i szła w naszym kierunku z uśmiechem na ustach. – Jesteście dla siebie stworzeni, że tak powiem.
- Kocham go – powiedziałam, biorąc głęboki oddech. – Jest nad czym pracować i co przytulać,. Tylko muszę spędzić z nim więcej czasu, dużo, dużo więcej czasu. Pochodzę sobie z nim trochę i podpisujemy papiery – odparłam w doskonałym nastroju.
Kiedy po pięciu minutach zeskoczyłam na ziemie, odprowadziłyśmy go do boksu. Był już znacznie bardziej sympatyczny, ale nic od razu – ciągle miał muchy w nosie. Pogłaskałam go i podarowałam kolejnego cukierasa.
W biurze Elis musiałam zająć się formalnościami dotyczącymi zakupu. Zapłaciłam, dostałam akt własności i parę innych rzeczy, a potem zostałam zaproszona na ciasteczka. Zgadałyśmy się, więc zapakowałyśmy konia dopiero dwie godziny później.
- Powinien być grzeczny, to niedaleko – powiedziała, zabezpieczając rampę przyczepy.
- Dziękuję za wszystko. – Przytuliłyśmy się na pożegnanie.
- Tylko informuj mnie jak tam jego poczynania. Jestem pewna, że będzie się dobrze spisywał.
- Jasne, takie mamy nadzieje – odparłam z uśmiechem i usiadłam za kierownicą.
Wszystko miałam, więc mogłam ruszać. Pomachałam Elis i wyjechaliśmy z terenu stadniny. Mój telefon zaczął dzwonić, więc wzięłam na głośnomówiący, a dzwonił Ray, więc musiałam szybko wymyślić wymówkę. Tak na w razie czego.
- Szukam mojej dziewczyny, widziałaś ją gdzieś może?
- Nieee... Sprawdź w kuchni, pewnie znowu obżera się czekoladą...
- Nie tym razem. To gdzie jesteś, hmm?
- A... właściwie to nigdzie...
- Brzmi podejrzanie. Do zobaczenia. – Rozłączył się, a ja prychnęłam z niezadowoleniem. Trzy konie temu, zarzekałam się, że nie kupię żadnego już nigdy więcej...
Podróż minęła mi raz dwa, w międzyczasie znalazłam fajne miejsce do konnych spacerów. Kiedy dojechałam na miejsce, Rayan i Chris naprawiali rynnę na stajni ogierów, więc nie było szans by przemknąć się cichaczem. Cudownie. Zauważyli mnie i podeszli, a ja bałam się wyjść z auta. Ray westchnął, wywracając oczami, a ten drugi poszedł sprawdzić co też ze sobą przywiozłam.
- Przepraszam... – szepnęłam, niepewnie otwierając drzwi. Ciężko było mi się powstrzymać od histerycznego śmiechu, ale lepiej to załatwić w ten sposób. Na niego działa ta smutna minka, którą właśnie prezentowałam.
- To ile kosztował, czy tam kosztowała? A może kosztowało… mniejsza o to. Spowiadaj się, ruda.
- O Jezu no... trochę... Nie ważne, jest piękny, ma na imię Zimowy Żołnierz i zawsze o takim marzyłam – powiedziałam, przytulając się do niego. Powinno zadziałać.
W końcu po raz kolejny sobie westchnął i objął mnie ramieniem, kierując się do tyłu, by zobaczyć tego wymarzonego rumaka.
Chris wszedł do środka, a Żołnierz na dzień dobry go ugryzł. Mimo to chłopak dziarsko wyprowadził go na zewnątrz.
- Prawda, że cudowny? – zaszczebiotałam.
- Taki tam koń – powiedział, by mnie zdenerwować. – Dobra, niech ci będzie Oli, ale jak sprowadzisz kolejnego to będę się kłócił. – Pocałował mnie i poszedł do domu, by nie musieć oglądać Bucky’ego.
- Zaprowadzę go. – Wzięłam uwiąz od Chrisa, a koń obwąchał mnie i spokojnie poszedł za mną do stajni. Rano przygotowałam dla niego boks, więc od razu mógł obejrzeć swój nowy dom. Chyba mu się spodobało. Na koniec dałam mu do żłoby marchewkę i poszłam do domu, by odsapnąć.
Zapraszam na 5. Rocznicę Powstania WHK Anarkia, w programie: zawody, sprzedaż koni i loteria! :) (whk-anarkia.blogspot.com)
OdpowiedzUsuńBansai i Amaretti są Twoja :)
OdpowiedzUsuńalchalavalley.blogspot.com