wtorek, 6 maja 2014

Trening crossowy

Heilari & Ruska
Little Ricky & Valentine

To zdecydowanie był jeden z tych dni, kiedy nikt nie ma chęci do pracy. Cały dzień wylegiwalibyśmy się przed telewizorem... Niestety nie mogliśmy sobie na to pozwolić, głównie ze względu na konie. Heilari i Ricky miały zapisany na dziś trening crossowy, a że Heili nie pozwala na siebie wsiadać nikomu za wyjątkiem mnie, to trzeba było ruszyć leniwy zad z kanapy. Chociaż w pewnym sensie to było miłe ze strony siwej. Takie wyróżnienie... ;)
- No dobra, to kto wsiada na konia w kropki? - zapytałam opierając się o framugę, między salonem a holem.
Cisza.
- No dalej! To jest fajny koń, nie pożałujecie! - kontynuowałam, ale nikt nie był zainteresowany. - Meg?
- Oj przepraszam, ale ja rano lonżowałam Rusałkę, a co poniektórzy nawet palcem do wczoraj nie kiwnęli! - oburzyła się zadzierając głowę pod sufit.
- Valentine. Idziemy! - Wskazałam na zielonowłosą, chociaż ta próbowała ukryć się za Harry'm. W końcu udało mi się ją przekonać i ruszyłyśmy do stajni. Było dość ciepło, ale przez wiatr nie było tego tak czuć. Założyłam bluzę Ray'a, która akurat wisiała w siodlarni i zabrałam sprzęt dla achałki. Wybrałam granatowy komplet. To bardzo ważne... ;)
Klacz cichutko zarżała na mój widok i z wdzięcznością przyjęła kawałek marchewki. Przystąpiłam do czyszczenia, wspominając jak wyglądał ten koń, kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy. Posklejana grzywka, ogon był jednym wielkim kołtunem, zapuszczone kopyta... Teraz wyglądała jak prawdziwy sportowiec. Chociaż ciągle była nieufna. Przypomniałam sobie o tym bardzo efektownie, kiedy spróbowałam założyć siodło. Potrzebowała chwili, a później faktycznie uspokoiła się i pozwoliła mi robić swoje. Z kiełznaniem było odrobinę lepiej. Ustawiłam sobie odpowiednią długość puślisk, po czym wyprowadziłam Heilari na zewnątrz. Chwilę później dołączyła do nas nas druga para.Ricky wyglądała na nadzwyczaj spokojną. 
- Ma lenia - skwitowała Val, wsiadając na nią. - A twoja konica chyba zaraz zacznie skakać w miejscu - dodała, zauważywszy jak Heili się niecierpliwi. Siwa miała dziś dobry nastrój, ale dawno nie chodziła  i wtedy rozpierała ją energia, którą niesamowicie trudno było rozładować. W końcu zatrzymałam ją na tyle długo, by udało mis ie wskoczyć ws siodło. Zebrałam wodze i ruszyłyśmy obok siebie w stronę lasu. 
Żwawym stępem jechałyśmy ścieżką, miedzy pastwiskami, aż w końcu wjechałyśmy na piaskową alejkę, zacienioną przed drzewa rosnące po obu stronach. Heilari nie przepada za towarzystwem, ale znudzoną wędrówką Ricky nie przeszkadzała jej ani trochę. Val wzdychała raz po raz, próbując nakłonić ją do jakiegoś widoczniejszego zaangażowania. ale jej wysiłki nie dawały efektów.
- Rozbudzi się, kiedy zobaczy przeszkody. Może - powiedziałam. 
- Tia, jest dzisiaj w tak świetnej formie, że klękajcie narody...  mruknęła pod nosem i bezradnie popatrzyła na rozłożone na boki uszy klaczy.
- Spójrz na to pozytywnie. Zwykle jak idzie w teren z małą grupą to się boi, a teraz ma wszystko gdzieś. Może to jakiś postęp - powiedziałam trochę rozbawiona. 
Valentine spojrzała na mnie spod byka i zamilkła, co w jej wykonaniu musiało byś mega trudne. 
Po kilkunastu minutach upojnego spacerku wyjechałyśmy na łąkę, gdzie zaczynał się tor crossowy. Teren był nierówny, a dziwne budowle, przesz które konie musiały skakać, rozciągały się na całkiem sporym obszarze. Różne typy trudności dostosowano do krajobrazu. Zerknęłam na Ricky, która uniosła uszy i machnęła głową, widząc to wszystko. Natomiast Siwa już szykowała się, by pogalopować w siną dal. 
- Eh, no dobra. To indywidualna rozgrzeweczka, co nie? - zapytałam, jednocześnie starając się opanować konia. 
Val skinęła głową i zakłusowała, po czym oddaliła się w spokojne miejsce, by rozprężyć klaczkę. Tak jak Ricky była do bólu grzeczna, tak Heili była wcieleniem samego Lucyfera... Kilka minut kłóciłyśmy się ze sobą a temat chodu, w którym mamy się poruszać. Ja preferowałam kłus, a ona galop. Najlepiej taki upiększony serią bryków. Po małej batalii uspokoiła się na tyle, by pozwoliła mi zdecydować. Żwawym kłusem biegłyśmy sobie po dużej, a może nawet bardzo dużej wolcie. Co jakiś czas zmieniałyśmy kierunek, zatrzymywałyśmy się, robiłyśmy mniejsze woltki... Wówczas klacz całkiem zaprzestała ataków i dała się prowadzić. Wygięła szyję, podnosiła kopytka i wyginała się kiedy tego od niej wymagałam. 
Little Ricky była równie chętna do współpracy. Gdy tylko Valentine poprosiła ją o kilka ćwiczeń - rozbudziła się. Raźno szła do przodu i szukała kontaktu z amazonką, a kiedy otrzymała sygnał - natychmiast wykonywała polecenie. 
Wkrótce przeszłyśmy do zagalopowania. Heilari naturalnie wyrwała wodze i strzeliła baranka, ale zanim zdążyła popędzić w stronę słońca - zebrałam wodze i mocno usiadłam w siodle, odchylając się. Posłuchała mnie i niechętnie zwolniła do kłusa. Kolejne podejście było dużo lepsze. Na tyle, bym uzyskała nad nią odpowiednią kontrolę. Siwa zaczęła współpracować i po kilku ćwiczeniach na rozciąganie - pozwoliłam jej na trochę luzu. 
Valentine świetnie dogadywała się z Ricky i doskonale widziałam, jaka zadowolona jest klacz. Pięknie  przeszła w galop i w dobrym wygięciu pokonywała kolejne okrążenia. Płynnie zmieniły kierunek przez lotną i kontynuowały pracę. 
Zrobiłyśmy sobie chwilę przerwy - stęp na luźniej wodzy - a następnie ustaliłyśmy trasę. 
- Czyli mamy osiem przeszkód plus sadzawka, tak? - upewniłam się. 
- Mhm. Chyba, że tak treningowo chcesz sobie skoczyć jeszcze tego kurczaka potem. On jest wyższy. 
- A ty?
- Nieee, lepiej nie. Może za jakiś czas. 
- No dobra, ja zobaczę jak będzie. To teraz jeszcze w ramach rozgrzewki takie to małe to... - Wskazałam na żywopłot. 
Odjechałam, by zrobić Val miejsce do najazdu i popatrzyłam na nie. Ricky dostała dopalaczy i bardzo energicznie wybiła się dwa metry przed przeszkodą, po czym spektakularnie nad nią przeleciała i wylądowała. Pojechała dalej machając głową na wszystkie strony. Valcia się śmiała, a ja tylko sobie  parsknęłam i spięłam konia do galopu. Heilari bez zwłoki ruszyła do ataku i lekko pokonała żywopłot. Uwielbiam na niej skakać.
Little Ricky miała jechać pierwsza, a ja i Heili jakąś chwilę po niej. Val ustawiła ją sobie na starcie i na mój sygnał ruszyła galopem na pierwszą przeszkodę. Klacz energicznie zaatakowała gruby pniak. Miała spory zapas. Amazonka nie pozwoliła jej się rozproszyć i dodała łydki, by zmotywować Ricky do dalszego biegu. Najechały na trójkątną, raczej nie wysoką przeszkodą z drewnianych belek. Ricky widocznie się zawahała, jednak Val umiejętnie przekonała ją do oddania skoku. Klacz zrobiła to dość koślawo, ale zrobiła. Wtedy wjechały na otwartą przestrzeń. Gdzieś tam znajdowało się jeziorko. 
Uznałam, że mogę już ruszać, bo utrzymanie Siwej stało się czymś w rodzaju mission impossible. Delikatnie ścisnęłam łydkami jej boki, a klacz wystrzeliła jak z procy i właściwie zanim zdążyłam się zorientować - już wybijałyśmy się przed kłodą. Wykonałam półsiad w ostatniej chwili,a potem wzięłam głęboki oddech przywołując ją do porządku. Siwa wkurzona prychnęła i kilka fouli mocniej uderzała kopytami o trawę Później jej przeszło, ale ciągle czułam, że siedzi w niej ta niepokorność. Przed nami przeszkoda numer dwa. Dla Heilari to nie było trudne, jednak na wszelki wypadek docisnęłam łydki, by poczuła się pewniej. Wybiła się znacznie mocniej niż poprzednio i poskutkowało to większym zapasem. Pochwaliłam ją, gdy byłyśmy już na ziemi. Pozwoliłam jej na luz, gdy tylko wjechałyśmy na łąkę. Przez kilkaset metrów nie było żadnych przeszkód, więc mogłyśmy rozwinąć prędkość. Była na tyle zadowolona, by radośnie bryknąć i prawie wysadzić mnie z siodła... Zauważyłam, jak Ricky wyskakuje z wody i pokonuje łagodny zakręt, by wjechać do lasu. Tam czekała dalsza część toru. Tymczasem my stopniowo zwalniałyśmy przed sadzawką. Żeby dostać się do wody, trzeba było przeskoczyć mały murek na wniesieniu. Dodałam impuls, a Siwa wybiła się z całą mocą. Frunęła do wody niczym ptak i pomyślałam, że chciałabym zobaczyć ten skok jako widz stojący gdzieś obok. Ucieszyła się, że może mnie pochlapać, a jeszcze weselej odebrała widok niewielkiej drewnianej przeszkódki. Pokonała ją z wielkim entuzjazmem. Sadzawka była długo, dopiero po kilkudziesięciu metrach mogłyśmy z niej wyskoczyć. Heilari nie była z tego zadowolona, ale chcąc nie chcąc pozwoliła mi na zakręt i popędziła do lasu po wąskiej ścieżce Chwila przerwy, a potem alejka znacznie się rozszerzyła. Wtedy zauważyłam sporawą budowlę w kształcie stołu. Siwa przyspieszyła, mając moje wskazówki w nosie. Jednak udało jej się oddać ładny, poprawny skok. W oddali widziałam jak Little Ricky najeżdża na przeszkodę złożoną z dwóch cienkich żywopłotów, z czego ten pierwszy był nieco mniejszy, a dzielił je jakiś metr. Musiała wcześniej wyłamać, jednak drugie podejście jak najbardziej się udało. Trochę zwolniłam, żeby nie wjechać klaczy w zad przy następnej przeszkodzie. Poklepałam ją, dziękując za cierpliwość i na spokojnie najechałyśmy sobie na coś, co nazywa się bankiet. Zaatakowałyśmy niższą część. Była bardzo szeroka, ale Siwa poradziła sobie z nią zupełnie poprawnie. Zostały dwie przeszkody. Klacz przed nami pokonywała przedostatnią, czyli duży drewniany okrąg. Musiała wskoczyć w sam środek. Bała się i intensywnie myślała o ucieczce, jednak Valentine zdołała ją uspokoić. Ricky jej zaufała i pokonała dziwną budowlę. Zaraz potem wystrzeliła do przodu uciekać jak najdalej się dało. Heili także nie była przekonana, ale stwierdziła, że może spróbować. Czujnie nastawiła uszy. Pilnowałam jej, dociskałam obydwie łydki i lekko rozszerzyłam wodze. 
- No! Dalej! - powiedziałam głośno, nakłaniając ją do skoku. 
Klacz niepewnie odbiła się i dziwnie przeleciała przez okrąg. Podobnie jak jej koleżanka przyspieszyła, by oddalić się w trybie natychmiastowym. 
Pogłaskałam ją po szyi. Little Ricky właśnie wybijała się przed drewnianym płotem, ustawionym ukośnie do drogi, po której galopował koń. Val mocno wypchnęła ją w odpowiednim miejscu, a koń posłusznie wybił się i pofrunął nad drewnianymi belkami. Chwilę później zwolniły do kłusa. 
Przygotowałam Heilari do skoku. Klacz była chętna i nie wykazywała żądnych negatywnych odznak, więc na spokojnie docisnęłam łydki i pochyliłam się, gdy lekko oderwała się od ziemi. Poklepałam ją, bo pokonała płot bardzo dobrze. Zerknęłam na wielką, żółtą kaczkę, która właściwie nie należała już do trasy "easy". Heili galopowała na nią, a patrząc na jej zachowanie domyśliłam się, że bardzo chce spróbować. 
- Okej, to jedziemy - szepnęłam do niej. 
Siwa była już zmęczona, ale przyspieszyła przez swój upór i zaangażowanie. W końcu dałam znak do wybicia, a klacz posłuchała natychmiast. Pewnie odbiła się tylnymi kopytami i silnie poleciała w górę. Zaraz po wylądowaniu pochwaliłam ją i oddałam wodze, klepiąc szyję konia. Wykonałyśmy łagodny zakręt, po czym zwolniłyśmy do kłusa i truchcikiem dojechałyśmy do Val i Ricky. 
- Ładnie sobie poradziła - skomentowała z uśmiechem moja kuzynka. 
- A dziękujemy. Kropka też. - Uśmiechnęłam się. - Tylko tam jakieś wyłamanie było, co nie? - zapytałam, gdy kłusowałyśmy obok siebie w drodze powrotnej. 
- Za słabo jej pilnowałam, a wiesz, że jak jest sama to ma stracha... Potem było już fajnie. 
Mniej więcej w połowie drogi zwolniłyśmy do stępa. Pozwoliłyśmy koniom na wyciągnięcie szyi. Powoli zaczęły schnąć, a my w tym czasie sobie plotkowałyśmy. 
Wróciłyśmy do stajni i tam rozsiodłałyśmy klaczki. Sprzęt zostawiłyśmy na płocie od maneżu, na który chwilkę później wypuściłyśmy nasze dzielne rumaki. Heilari chyba polubiła Ricky, co było bardzo dobrą wiadomością. 
- Dobra Ufoludku, czas na przerwę - powiedziałam zabierając siodło i ogłowie oraz ochraniacze. Odniosłyśmy to do masztalerki, a potem zadowolone z siebie zasiadłyśmy na kanapie przed telewizorem z opakowaniem mlecznej czekolady. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz